Byłem zwiadowcą w I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki

Pierwszy chrzest bojowy przeszedłem 12 i 13 października pod Lenino. Dostaliśmy pierwsze zadanie-„dostać języka”, czyli wziąć żywego Niemca. Zadanie było bardzo trudne. Wcale nie znaliśmy terenu. Ale rozkaz trzeba wykonać. Dowódcą był chorąży Dudziak. Godzina 22.00 ruszamy w drogę. Było nas 12 zwiadowców. Przeszliśmy linię obrony nieprzyjaciela i nie spotkaliśmy nikogo. Doszliśmy do niemieckiej ziemlanki. W ziemlance było światło. Patrzymy przez szczelinę, są Niemcy. Co robić? Rzucam granat do ziemlanki i wpadamy do środka. Dobijamy rannych. Bierzemy jednego żywego Niemca i papiery i ruszamy na swoje stanowiska. W drodze powrotnej dostaliśmy się pod silny ogień artylerii. Co robić z Niemcem? Uradziliśmy zabić go, gdyż jesteśmy w zawieszeniu. I musieliśmy to zrobić i wycofać się do swoich. Wróciliśmy wszyscy. To było pierwsze nasze zadanie zwiadowcze.
Po wycofaniu naszej I Dywizji z pola walki staliśmy za Smoleńskiem w miejscowości Tołaszkino.
W 1944r. ruszamy w dalszą drogę wyzwolić Polskę. Krew w żyłach krąży a serce rwie się do kraju, mścić się nad wrogami. Przekraczamy Bug, Zdobywamy Lublin. Naszym zadaniem było jak najprędzej zdobyć Warszawę. Droga była długa i ciężka. Zdobywamy Utratę, Kozią Górkę, Międzylesie, Grochów. Zdobyliśmy Dęblin i doszliśmy do Wisły.
W Dęblinie dostałem rozkaz przeprowadzić żywego Niemca przez Wisłę. Zadanie nie było łatwe, bo na wodzie nie ma żartów. A więc ruszamy. Było nas jedenastu, a ja byłem dowódcą grupy. Przepłynęliśmy łódką połowę Wisły i zostaliśmy ostrzelani przez Niemców silnym ogniem cekaemu. Łódkę nam rozbili, a my rzuciliśmy się wpław. Była ciemna noc, ciężko było przepłynąć na swoją stronę. Ale wróciliśmy wszyscy. Zadanie jednak nie zostało wykonane. Na drugą noc zostaliśmy przydzieleni do pułku piechoty i razem z nim braliśmy udział w przeprawie przez Wisłę. Przeprawa była trudna, nie było środków. Zrobiliśmy tratwy z beczek. Kiedy wypłynęliśmy na środek rzeki artyleria nieprzyjacielska rozbiła nam tratwy i wszystko poszło do wody. Nam udało się dopłynąć na swoją stronę. Było bardzo dużo zabitych i rannych. Kto nie umiał pływać utopił się.
Następnym naszym zadaniem była obserwacja drugiego brzegu Wisły pod Górą Kalwarią koło Pilicy, skąd strzela Niemiec. Po trzech dniach obserwacji dostaliśmy rozkaz przepłynięcia Wisły i wzięcia żywego Niemca, jako „języka”, a następnie zniszczyć stanowisko cekaemu i rusznice. Zadanie było trudne ale się udało. Było nas 12 a dowódcą był Dudziak. Ja sam podczołgałem się do stanowiska i rzuciłem się na dwóch Niemców. Jednego przebiłem finką, a z drugim prowadziłem walkę. Szwab zdążył krzyknąć i wtedy posypały się rakiety i granaty. Kilku naszych zostało rannych. A ja przez cały czas walczę z Niemcem. Wołam pomocy, gdyż Niemiec był silniejszy. Podbiegł do mnie kolega Buczak i skręciliśmy mordę ręcznikiem. A on prosi: pan, pan nie zabijaj ja mam dzieci. Związaliśmy mu ręce i zaprowadziliśmy do łódki. Gorszą sprawą było zabrać rannych. Do swojej łódki zabraliśmy trzech rannych i Niemca i przeprawiłem się na drugą stronę. Dostałem za to Krzyż Walecznych.
My zwiadowcy nie mieliśmy żadnego odpoczynku. Staliśmy w Radości. Później przenieśliśmy się do Grochowa. Tam dostaliśmy za zadanie zbadać wyspę. Ja i Wójcik zgłosiliśmy się na ochotnika. Obydwaj spędziliśmy na wyspie całą dobę i nikogo nie spotkaliśmy. Ale dowództwo nie daje za wygraną. Na następną noc wysyła całą grupę, której ja jestem dowódcą. Było nas 12-tu. Na wyspie wpadamy w zasadzkę zorganizowaną przez zwiad niemiecki. Rzucamy się do Wisły. Co było, nie wróci. Wróciłem sam. Jedenastu nie wróciło.
Dostaję nowe zadanie z 31 zwiadowcami przepłynąć przez Wisłę koło mostu Poniatowskiego i nawiązać kontakt z powstańcami, aby utrzymać przyczółek mostu. Pozycja wyjściowa była z Saskiej Kępy. Gdy ruszyliśmy na przeprawę była godzina 22.00. Cywile żegnali nas ze łzami i mówili, że nie wrócimy, bo Niemcy bardzo pilnują Wisły. Tak też było. Przeprawa odbywała się na trzech gumowych łódkach. Byłem wtedy zastępcą dowódcy grupy. Gdy przepłynęliśmy ponad połowę Wisły zostaliśmy ostrzelani silnym ogniem cekaemów wprost po łódkach. Łódki zaczęły tonąć. Wkoło rozległ się krzyk, jęk rannych i setki rakiet nas oświetliły. Moja łódka zatonęła. Było w niej 4 żywych i 7 zabitych. Mówię do chłopców: „skakać do wody i trzymać się łódki za boczne sznury”. Tak dobiliśmy do brzegu, do swoich. Dowódca kompanii Minuczyc rwał włosy z głowy, że stracił 27 ludzi.
Na drugą noc dowódca mówi:  „Wróciło was czterech. Dziś w nocy to samo zadanie. Musicie wykonać. Taki jest rozkaz sztabu”. Powiedziałem :”tak jest”, a z żalu serce zapłakało. Dlaczego tylko my, a jest nas 120. Powiedziałem: „Chłopcy do góry głowy, po 200 gram i ruszamy”. Gdy poszliśmy na Saską Kempę, gdzie stały łódki, to kobiety mówią: „tyle was wczoraj zginęło, a wy dziś znowu jedziecie”. A ja na to: „rozkaz nie gazeta”. Wtedy one w płacz i nie chciały nas puścić. Jedna kobieta wzięła nóż i mówi: „porżnę wam łódki to nie popłyniecie”. Wycałowały nas, odprowadziły do samej Wisły. Tym razem zadanie zostało wykonane. Przepłynęliśmy rzekę bez jednego strzału i na drugą noc też wróciliśmy bez strzału. Dużo by można o tym pisać.
Po powrocie do Grochowa dostaliśmy nowe zadanie do natychmiastowego wykonania. Należało pójść do Tarchomina zbadać wyspę na Wiśle i to jeszcze tej nocy. Gdy znaleźliśmy się nad Wisłą, zaraz zostaliśmy ostrzelani przez artylerię niemiecką. Wtedy został zabity kolega Stanisław Wilczewski. Znów nam rozbili łódki. Tej nocy zadanie nie zostało wykonane. Na drugą noc znów ruszyliśmy nad Wisłę. Spuściliśmy łódki na wodę, była godzina 22.00. Przepłynęliśmy na wyspę. Przeszliśmy ją wzdłuż i wszerz i nie spotkaliśmy nikogo. Spokojnie wróciliśmy do swoich, tej samej nocy naszą dywizję wycofali na odpoczynek. Najgorzej było z kolegą Wilczewskim. Zabitego musieliśmy nieść 5 km i pochować na Brudnie.
O wszystkim nie opisuję, datami nie operuję, bo nie pamiętam. Za zdobycie Pragi-przedmieścia Warszawy zostałem odznaczony srebrnym medalem „Zasłużony na Polu Chwały”.
Staliśmy w Zielonce i przygotowywaliśmy się do forsowania Wisły i zdobycia Warszawy. My, zwiadowcy mieliśmy trudne zadanie. Gdy nasza artyleria biła przez osiem godzin po drugim brzegu, to liczyli na to, że żaden szwab się nie ostał. Pluton zwiadu dostał rozkaz (zaznaczam, że Wisła była zamarznięta, my poruszaliśmy się po lodzie) przejścia do połowy rzeki jako prowokacja, a następnie wycofać się. Nie wiedzieliśmy, czy Niemcy się wycofali, czy też się zataili. Gdy zaczęliśmy się cofać, Niemcy otworzyli silny ogień. Skakaliśmy po lodzie jak piłki. Byli ranni, ale zabitych nie było. Na drugą noc nasza artyleria wzmocniła stanowiska i biła cała noc. Rankiem natarcie się udało i ruszyliśmy do przodu.
Nie pamiętam miejscowości, przez którą przechodziliśmy. Pamiętam tyle, że na kolację dostaliśmy łyżkę cukru i dwa suchary. Leżeliśmy w szczerym polu, a był to styczeń 1944 roku. O godzinie 22.00 dostajemy rozkaz. Nasza kompania ma zadanie, jako desant czołgowy najkrótszą drogą dostać się do Warszawy. Na czterdziestu było siedemnastu ochotników. Do przedmieścia Warszawy czołgi jechały całą noc. Mieliśmy rozkaz brać nieprzyjaciela do niewoli. Ale myśmy do niewoli nie brali. Gnietliśmy czołgami Szwabów jak szczury do samej Pragi. Na Pradze byliśmy o wschodzie słońca. Mróz siarczysty – 30 stopni. Ludzie biegli ze wszystkich ulic, aby powitać Polaków. Witali nas ze łzami i wódką. Brali pod ręce i prowadzili do mieszkań.
Nie pamiętam godziny wjazdu do Warszawy. Na tej trasie nie napotkaliśmy na większe przeszkody. Rozstrzelaliśmy może ze stu Niemców. Gdy wkroczyliśmy do Warszawy, to oczom wiary nie dawałem. Tak zniszczyć stolicę. Na ulicach leżały setki ludzi rannych i zabitych. Setki domów zamienionych w ruiny. Warszawa zdobyta! Wielka radość!
Po jednodniowym odpoczynku-defilada. My Polacy zdobyliśmy Warszawę. Za naszych braci, za krew, za spalone nasze miasta musimy się pomścić na ziemi niemieckiej.
Ruszamy na Bydgoszcz. Zdobywamy Henryków, Jabłonnę. Ciężka była walka w Jabłonnej. Niemcy ruszyli do natarcia. Nasza piechota dostała popłochu ale atak został odparty. Ruszamy dalej w pościg za nieprzyjacielem. Otrzymujemy rozkaz: „nie brać do niewoli, bić na miejscu”. Zdobywamy Bydgoszcz, gdzie zginęła masa Niemców, gdyż nie braliśmy do niewoli. Mściliśmy się za Warszawę.
Otrzymałem rozkaz, aby dobrać trzech zwiadowców, iść do wioski pod Jastrowem rozbić sztab niemiecki. Należało zniszczyć cały dom. Trudne to było zadnie, gdyż spadł duży śnieg. Musieliśmy iść w białych maschałatach. Noc była zimna i mroźna. Przeszliśmy pierwsze linie niemieckie i doszliśmy do wioski. Zaczęliśmy prowadzić rozeznanie, weszliśmy do jednej chaty. Był tylko starszy gość. Nic nam nie chciał powiedzieć. Myślę, co zrobić ze starym, może nas zdradzić. Wziąłem ręcznik, zawiązałem mu na szyję i mówię – posiedź, lekko ścisnąłem, a stary się udusił. Podeszliśmy dalej. Stoi wartownik, musi być sztab, bo jest dużo kabli. Trzeba zdjąć wartownika. Mówię do kolegów: ja biorę wartownika, a wy rzucajcie granaty w każde okno. Niemiec był bardzo wczubiony, bo było mroźnie. Skoczyłem na Szwaba, a on nawet nie krzyknął. Ścisnąłem za gardło. Bardzo szybko się udusił. Granaty rozbiły cały dom. Żaden Niemiec nie wyszedł żywy.
Wyszliśmy na skraj lasu. Nie wiedzieliśmy, że Niemcy okrążyli nasze wojsko. Tej nocy nie mogliśmy się wycofać. Zamaskowaliśmy się w lesie i czekaliśmy drugiej nocy, kiedy to udało się nam wrócić do swoich. A tymczasem Niemcy dużo Polaków rozstrzelali, bo do niewoli nie brali. Zrobili to, co my w Bydgoszczy.
Ruszyliśmy w dalszą drogę na Wał Pomorski. Dostaliśmy zadanie zniszczyć bunkier niemiecki, bo z niego silny ogień z cekaema nie pozwalał naszym wojskom iść do przodu, gdyż dużo żołnierzy ginęło. Podczołgaliśmy się pod bunkier i rzuciłem granat do środka. Cekaem zamilkł. Wojska ruszyły do przodu.
Dużo można by było pisać o naszej pracy, o tym co robili zwiadowcy do samego Berlina.
Ten wpis opublikowano w kategoriach: Wspomnienia Złotoria z tagami: , , , , , , . Dodaj do zakładek ten link.

Komentowanie wyłączono.