Syberii nie da się zapomnieć

W 1939 roku ojca wzięli na polsko-niemiecką wojnę; z frontu trafił do niewoli radzieckiej. Był w Krzywym Rogu na Ukrainie, pracował w kopalni. Jako stachanowiec- przodownik pracy- dostawał urlop i mógł przyjeżdżać do domu. Za pracę otrzymywał jakieś niewielkie wynagrodzenie. Matka jeździła do niego w odwiedziny i przywoziła ubrania dla dzieci, buty. Tato raz przyjechał do domu na urlop z Krzywego Rogu, tuż przed wybuchem wojny. Gdyby wiedział, że zaraz będzie wojna może by się jakoś ukrył i nie wracał do kopalni. Miał jeszcze raz przyjechać, ale zaczęła się wojna.

Chudzik_Tadeusz_po_prawej_Syberia_1955_Medium

Sikorski organizował armię, ojciec zgłosił się do wojska, był pod Monte Cassino i w Anglii, miał medale. Raz tylko przyszedł list od niego, ale już po wojnie. Parafię mieliśmy w Nieścibowie, kościół był tam cały czas. Jednego księdza zabili Niemcy, drugi przyszedł. Z plebanii zrobili szpital, a kawał chaty dali na plebanię. Nie mieliśmy metryk. Lekarz po zębach wiek ustalał. W metrykach nas wszystkich porobili przeważnie o rok młodszych, mnie wpisali rok 1935 i tak zostało do dzisiaj. Podczas okupacji Niemcy przyjeżdżali do Świsłoczy, wyganiali wszystkie krowy z wioski i wybierali co lepsze, zabierali kury, jajka. W 1944 w okolicy toczyły się walki. W lasku obok przebywali jeńcy wojenni. Byłem mały, nie wiedziałem wówczas kto z kim i o co walczy. Mama, zajęta opieką nad małymi dziećmi i prowadzeniem gospodarstwa bez ojca, nie miała czasu, aby z nami rozmawiać i coś nam wyjaśniać. Ruskie mówili, że zwyciężą, bo bardzo dużo ich w lesie było, ale Niemcy wytłukli wszystkich Ruskich. Ludzie ze wsi zwozili trupy, dwie ogromne jamy trupów, na jednej z nich Ruskie postawili pomnik, do dziś tam stoi. W naszej wsi nie było AK. Mego ojca brat w czasie wojny był wywieziony na Syberię.

Rodzinne tereny Pana Tadeusza po wojnie zostały przyłączone do ZSRR- Republiki Białoruskiej. Jak wielu innych Polaków z Grodzieńszczyzny i Wileńszczyzny, rodzina Chudzików znalazła się poza granicami Polski. Dylemat- wrócić do ukochanej ojczyzny, która tak krótko cieszyła się niepodległością, czy pozostać w państwie stalinowców i NKWD, sprawców tylu zbrodni wojennych wobec narodu polskiego? Jak zostawić ojcowiznę – dorobek kilku pokoleń rodziny? Jechać w nieznane, drogą z której nie ma powrotu? Przed tym dramatycznym wyborem stanęła samotna kobieta -Jadwiga Chudzik. Rozmawiała z jedenastoletnim synem. Pan Tadeusz pamięta te dyskusje.

Po wojnie kto chciał mógł wrócić do Polski. Matka zgłosiła się do powrotu, a ja nie chciałem i wujek mnie namawiał, żeby zostać z nim. Dziadek i babcia też nie mieli zamiaru wyjeżdżać, woleli dożyć na swoim. O ojcu w dalszym ciągu żadnych wiadomości. Zostaliśmy.

Mama dostała z Anglii list od ojca. Szybko odpisała, aby w żadnym razie nie przyjeżdżał do domu, ale ten list nie doszedł. Jesienią 1946 lub 47 roku tata wrócił.

Radość- ojciec żyje i po tylu latach jest znów z żoną i dziećmi, mieszała się ze strachem, graniczącym z pewnością, że władze potraktują go jako wroga państwa radzieckiego. Wtedy można się spodziewać wyroku-10, czy 20 lat łagru, a nawet kary śmierci.

Jak ojciec wrócił nie było jeszcze kołchozu, ale usilnie starano się nakłonić wszystkich do kolektywizacji. Takie podatki, straszne kontyngenty nakładali, większość zboża trzeba było oddawać. Ojciec zdał cały kontyngent zbożowy, przyjechali, zobaczyli, że jeszcze dużo w stodole pozostało, kazali dać ponownie. Gospodarze jeden po drugim zmuszeni byli wstąpić do kołchozu. Niektórzy dosyć długo pracowali jeszcze na swoim. Rozbierano wiejskie stodoły z dyli i z tego budowano budynki kołchozowe. Ojca bez przerwy szpiegowali, czepiali się nie wiadomo czego, rozumiał, że szybko będzie koniec tej gospodarki. W końcu jak wielu innych musiał wstąpić do kołchozu. Wtedy nie można już było wrócić do Polski.

W nocy 1 kwietnia 1951 roku zastukali do drzwi i powiedzieli, że wywiozą całą rodzinę do „dalszej obłasti”. Mnie w tym czasie nie było w domu, bawiłem się na wiejskim weselu. Sąsiad mówi-” Tadziu, idź zobacz co się w twoim domu dzieje”. Tylko zbliżyłem się do chałupy, to już mnie mieli i nie wypuścili. Siostra uciekła do cioci i tam jakiś czas się ukrywała. Nas zabrali. Rano byliśmy już w Świsłoczy. Dowieźli nas furami, potem do Wołkowyska- ciężarówką, tam zapakowali do towarowych wagonów z pryczami, cała nasza rodzina na jednej pryczy, może ze 30 wagonów, szło 3 transporty. Razem z nami wywieziono dużo babtystów.

Jechaliśmy pociągiem 30 dni. Raz dziennie dostawaliśmy posiłki. Całą dobę staliśmy przed Tułą, bo pociąg z maszynami rolniczymi, jadący z Syberii się wykoleił. W tym dniu nie dostaliśmy żadnego posiłku, dużo osób się pochorowało, dostali strasznej biegunki. Dopiero następnego dnia dali coś do jedzenia. Zawieźli nas do Czeremchowa, może niecałe 100 km od Irkucka.

Państwo Chudzikowie z siedemnastoletnim Tadeuszem i dwiema młodszymi siostrami znaleźli się w syberyjskiej tajdze. Warunki bytowe, delikatnie mówiąc -spartańskie. Klimat trudny do zniesienia dla Europejczyka. Brak żywności. Tadek pracował przy wyrębie drzewa. Dziewczynki uczyły się w szkole podstawowej, mieszkały w internacie, około 20 km od miejsca zakwaterowania rodziców. Trzecia- najstarsza z sióstr ukrywała się .

Miejsce zamieszkania -Telnikowski Sielsawiet. W tajdze stał jeden duży barak przegrodzony na pół, nas było 16 rodzin, może ze sto osób. Wzdłuż ścian- jedna przy drugiej prycze. Po dwa blaszane piece na stronę, na tym gotowali. Ruskie chcieli wykopać studnię, wykopali głęboko, ale do wody się nie dokopali. Przywożono wodę ze źródła, w beczce dwukołówką, ciągniętą przez konia, zimą też. Było dużo Litwinów, bardzo z sobą zżyci, trzymali się razem, do nas też odnosili się życzliwie. Naszymi sąsiadami byli przeważnie prawosławni, ale nikomu to nie przeszkadzało. Rozmawialiśmy tam po rosyjsku. Wszyscy zgodnie żyli, bo bieda była jednakowa u wszystkich. Nie pamiętam, żeby ktoś komuś coś ukradł. Niektórzy koledzy tam się żenili. Krótko po przyjeździe trzeba było podpisać oświadczenie, że zostajemy na wieczność. Nie chcieliśmy podpisywać, cały czas mieliśmy nadzieję na powrót w rodzinne strony. Litwini powiedzieli ojcu: „Byli już tacy, co nie podpisali- wywieźli ich nie wiadomo gdzie i wszelki ślad po nich zaginął”. Rodzice przestraszyli się. Podpisali, ja uparcie odmawiałem, ojciec podpisał za mnie. Tato nigdy nie zwątpił, że wrócimy do Polski. Stale nam powtarzał „Nie bójcie się, my tu nie będziem do końca, ja już nie raz podpisywał, że na wieczność zostaję, ale wróciłem do Was.”. Pewnie w kopalni w Krzywym Rogu też zmuszono go do podpisania podobnego oświadczenia.

Wszystkich skierowano do pracy w lesie, obszar strasznie skalisty. Równego terenu nie było – same góry, wąwozy i doliny. Rósł tylko świerk i modrzew w dolinach, a w górach sosny. Ściągaliśmy te sosny z góry traktorami, a z niedostępnych miejsc lawetkami. Z początku obrąbywałem gałęzie, potem byłem na pile pomocnikiem, potem pomocnikiem na traktorze, po kursie awansowałem na traktorzystę. Traktory często się psuły. Wiele razy były pożary lasu. Praca ciężka. Pracowały też dziewczyny, były pomocnikami na traktorach i rąbały gałęzie. Na zawsze zapamiętałem pierwszy dzień pracy-29 kwietnia 1951 rok- drzewo układałem, jest to pierwszy wpis w mojej książce pracy. „Trudowaja kniżka” zachowała się do dziś.

Wyrąbaliśmy całą dolinę i przeszliśmy za drugą górę. Dół tam był, jakieś bagna. Zaczynaliśmy rąbać przed barakami, przez 5 lat weszliśmy może z 5-6 kilometrów w las .Mieliśmy jeden agregat na składzie, drugi dla tych, co ścinali drzewo, podłączali do niego 4-5 pił spalinowych. Na fajrant wozili piły i łańcuchy do ostrzenia. Nie było jedzenia, pieniądze jakieś były, należało wyrobić normę; żeby ją wypracować trzeba było dobrze robić- dziennie 80 chyba metrów na piłę, dokładnie nie pamiętam. Gałęzie zimą palili, a latem odcinali i zostawiali. Brali tylko zdrowe drzewa. Ściągaliśmy w dół traktorami i linami a potem kolejka wąskotorowa dowoziła do rzeki, około 10 km. Był spychacz, 3 lub 4 cztery lokomotywy – jedna z Polski duża i dwie mniejsze. Wagony często się wykolejały. Zajmowała się tym specjalna brygada. Wypadki były często. Jednego z naszego baraku zabiło drzewo w tajdze. Litwini mieli w lesie taki ogrodzony cmentarz. Pozwolili pochować tam tego zmarłego Polaka.

Chudzik_Tadeusz_z_pomocnikami_Syberia

Zimą straszne mrozy, latem spiekota, najgorsze meszki, muchy, bąki. Mimo upału całe lato też trzeba było nosić fufajki. Byliśmy niedożywieni, ciągle głodni. Częste były zatrucia pokarmowe, przeważnie od picia wody, raz leżałem kilka dni bez przytomności bez lekarza – napiłem się wody z kałuży. W wiosce był sklep, chodziliśmy tam piechotą. Płacili nam niewielkie pieniądze i można było coś kupić. Dostawaliśmy czasem listy i paczki, ja kilka razy otrzymałem cebulę i czosnek. Rosło tam takie ziele, jak szczaw o zapachu czosnku, rwali to i jedli. Mięs, jajek nie było. Mleko z kołchozu pozamrażane w worku po litrze, po dwa czasami można było dostać. Machorkę kupowaliśmy i sami skręcaliśmy papierosy. Wiosna przychodziła nagle. Na skałach rosną kolorowe kwiaty. Wiosna kwiecień, początek maja chodzili na spław drzewa, przerywali wszystkie roboty. Drzewo luzem spławiali rzeką. Rzeka miała bardzo szybki nurt.

Siostrę, która została w domu, prędko złapali. Przewozili ją z więzienia do więzienia, 3 lub 4 więzienia przeszła. Wymęczona, wychudzona znalazła się na Syberii. Niedaleko nas, w wiosce była taka kopalnia talku, cały rok kopali, a zimą wywozili. W tej wiosce siostra dostała dobrą pracę-u komendanta policji pilnowała dzieci. Bardzo zadowoleni z niej byli. Pozwolono dziewczynie chodzić do szkoły; skończyła tam szkołę średnią. My długo nie mieliśmy o siostrze żadnych wiadomości. Ojciec poprzez swoich zwierzchników usiłował się czegoś o niej dowiedzieć. Przywieźli ją do nas, chyba po półtora roku. Pracowała potem przy kolejce wywożącej drzewa z tajgi.

W niedzielę też pracowaliśmy. Co jakiś czas wolny dzień -wychodne. Mróz nie mróz, śnieg nie śnieg zawsze pracowaliśmy. Pamiętam że na 5 lat były może dwa, trzy dni kiedy nie poszliśmy do pracy z powodu wyjątkowych , nawet jak na tamte warunki mrozów i śnieżycy. Jak zmarł Stalin, byłem wtedy pomocnikiem na pile, minuta ciszy -wyłączono prąd na tej stacji, która nam dawała prąd. Jedyne święta wolne od pracy to 1 maja i rocznica rewolucji. Jak to młodzi, w wolnych chwilach rozmawialiśmy i żartowali. Dziewczyna i chłopak- Białorusini grali na harmonii, były też skrzypce.

Ludzie w naszym baraku pogodzili się ze swoim losem. Jeden tylko, ze Świsłoczy uciekł. Chciał dojść do Polski. Przyszedł pod samą granicę. Opowiadali, że szwagier go wydał. Złapali i przywieźli z powrotem.

Oglądamy zdjęcia, na niektórych, zwłaszcza tym z wesela wszyscy wyglądają przyzwoicie. Pan Tadeusz w porządnej marynarce, kolega w dwurzędówce. Wiadomo, każdy starał się ubrać w swoje najlepsze ubranie.

Wesele było w sąsiedniej osadzie. Na zdjęciu z wesela jesteśmy w ubraniach przywiezionych jeszcze z domu. Tam chodziliśmy w bardzo brudnych spodniach i zniszczonych fufajkach, smary wszystko brudziły , a prać nie było gdzie.

Kolejne zdjęcia. Brygada robotników, wszyscy w ubraniach roboczych.

To kurs traktorzystów. Jeździłem na kurs, za Irkuckiem w republice Mongoli, trzy miesiące trwał. Na zdjęciu poznaję tylko jednego kolegę- Wiktora, pozostałych nie pamiętam. Wszyscy stoimy przed kuźnią. Mieszkaliśmy w prywatnych chałupach. Nie uczono nas przepisów ruchu drogowego, mieliśmy jeździć tylko po bezdrożach Syberii. Dostaliśmy uprawniania do pracy na KT12-traktor na gąsienicach, na gaz, ładowało się suche drzewo, sosna kawałki 5x5cm.Drzewa szło bardzo dużo do palenia.

W 1955 roku część przesiedleńców mogła wrócić do Polski. Wśród nich rodzina Chudzików.

Litwini powiedzieli, że Polaków puszczają do Polski. Tata biegał po swoich naczelnikach, aby załatwić wyjazd. My byliśmy jedyną rodziną polską w baraku. Dowiedziałem się, że wyjeżdżamy, zdałem ciągnik na skład, Inżynier Mielnikow, pamiętam jak dziś- wysoki blondyn namawiał mnie, żebym został -„Tam u pana będziesz musiał prosić o robotę”. Przyjechał samochód, załadowała się cała rodzina, spakowaliśmy rzeczy i wyjeżdżamy.

W Czeremchowie- długi postój, w świetlicy dworcowej czekaliśmy na pociąg. Trwało to z tydzień. Dość duże miasto, spacerowaliśmy, bo trudno było całymi dniami siedzieć w poczekalni. Ulice brukowane, domy drewniane, podobno kościół tam był. Pierwszy i jak dotychczas jedyny raz w życiu widziałem chodniki z desek, drzewa tam nie brakowało. Wagon dostaliśmy osobowy, ze spaniem. Jechaliśmy miesiąc czasu. We Lwowie wymienili podwozia i przyjechaliśmy do Nowego Sącza. Zakwaterowano po dwie rodziny w koszarach, czekaliśmy, aż zabiorą nas dalej. Szczęśliwi, że w Polsce, ale nadal niepewni przyszłości, nie bardzo wiedzieliśmy, gdzie osiedlić się na stałe. Mama nie chciała na tereny poniemieckie. Pojechaliśmy do Białegostoku, bo w Topilcu był brat matki. Pzyjechaliśmy przed Bożym Narodzeniem 1955 roku. Dostaliśmy taką pakamerą, przy gospodarstwie w szpitalu w Choroszczy. Wysłali mnie na kurs traktorzystów do Supraśla. Nigdy nie dostaliśmy odszkodowania. Matka, zaraz po powrocie w 1955 czy 56 roku jeździła i prosiła, żeby dali odszkodowanie za 2 krowy, cielaki świnie .Predsiedatiel kołchozu powiedział, że możemy je zabrać, a pieniędzy żadnych nie oddadzą.W 1961 ożeniłem się. Mam syna i córkę.

Siostry, po przyjeździe wysyłały listy na Syberię do koleżanek. Dowiedzieliśmy się ,że potem Białorusinów też wypuścili do swoich miejscowości. W Bortnikach do dziś mieszka część naszej rodziny, ci, co nie opuścili ojcowizny, ale nie są już w Polsce. Teraz to Białoruś. Byliśmy tam kilka razy po wojnie, z żoną i dziećmi. Są tam dzieci siostry, w tym samym starym domu. Mają parę groszy emerytury i jakoś żyją. Pierwszy raz byliśmy około 1975 roku. Szliśmy przez wieś, pytają: „Kto to taki?, kto taki?”. Jak wyjeżdżałem byłem 17-letnim chłopakiem, po 35 latach na mocno się zmieniłem. Potem ktoś ze starszych poznał, powiedział -„Tadzio”. Podchodzili całowali. Tyle radości, stare babcie, dziadki, rodzina, sąsiedzi i koledzy płakali i śmieli się na przemian.

W kole Sybiraków w Choroszczy spotykamy się dwa razy do roku na Wielkanoc i na gwiazdkę, niestety jest nas coraz mniej. Do dziś mi się przypomina Syberia, myślami jeszcze raz przelecisz, to wszystko widzisz. Praca ciężka, zimno ,głód, ale człowiek był młody i silny i jakoś to wszystko znosił. Tej pracy do emerytury mi nie zaliczyli mówią, że składki nie płacone były . Przetrwać pomagała modlitwa. Modliliśmy się w rodzinie- codziennie rano i wieczór pacierz. Obchodziliśmy też święta-Boże Narodzenie, Wielkanoc, ale do pracy chodzić trzeba. Syberii nie da się zapomnieć.

Wspomnienia spisała i opracowała Pani Wiesława Świsłocka – Wiecprezes SPiTS

.

.

Ten wpis opublikowano w kategoriach: Artykuły, Wspomnienia z tagami: , , , . Dodaj do zakładek ten link.

Komentowanie wyłączono.