Szkoła umiejscowiona była w prywatnym domu Franciszka Grzybki. Składała się z dwóch izb lekcyjnych, wejście było od ulicy. Na wakacjach kierownika szkoły wcielano do rezerwy na ćwiczenia wojskowe. Mieszkał wraz z żoną we wsi w wynajętym mieszkaniu. Po przyjściu Rosjan został wydany NKWD przez zamieszkałą we wsi rodzinę białoruską. Pan por. Mancewicz najpierw trzymany był przez okres śledztwa w więzieniu w Białymstoku, a później zimą wywieziono go na wschód i ślad po nim zaginął. W kwietniu 1940 roku aresztowano jego żonę i wywieziono do Kazachstanu.
Pamiętam, że Niemcy przyszli do Rogowa od strony Kruszewa, był to odział kawalerii. Przyszli i poszli, było to chyba 13 września 1939 roku po południu. Za jakiś czas, około dwóch, może trzech tygodni przyszli sowieci. Zarządzili, że tu będzie republika radziecka. W tej sprawie zorganizowano głosowanie, kto jest za przyłączeniem naszych ziem do Związku Radzieckiego. Chociaż wszyscy byli temu przeciwni, a nawet wrogo nastawieni do zmiany państwowości, po ogłoszeniu wyników okazało się, że wszyscy chcą należeć do Związku Sowieckiego. Głosowanie odbyło się w październiku 1939 roku w Konowałach, w największym domu, którego właścicielką jest do dzisiaj Anna Nierodzik. Po wojnie mieściła się tam Gromadzka Rada Narodowa. Po głosowaniu, gdy ogłoszono ,,wolę ludu” sowieci zaczęli swoje rządy, prawdziwie rewolucyjne.
Najpierw w każdej wsi wybrano po trzy osoby do rządzenia, tzw. „trójki”. Funkcja sołtysa straciła na znaczeniu, musiał on wykonywać polecenia „trójki.” „Trójka” wykonywała wytyczne komisarzy, a ci…..Stalina. Po zachętach i namowach ludzie zgłosili kandydatury do ,,trójki”, ale widocznie to nie odpowiadało komisarzom, gdyż zgłosili swoje. Wyszło tak, że wybrano tych,których komisarze mieli na swojej liście. Były to osoby, które nie miały ziemi lub mieli jej mało. Dzisiaj tych rodzin we wsi nie ma. Nie ma dzisiaj również rodziny, która wydała w ręce NKWD kierownika szkoły. Po ponownym przyjściu Niemców, jako ,,czlenni”, czyli członkowie władzy radzieckiej zginęli z Niemieckiej ręki lub dostali wyroki śmierci od podziemia za zdradę ojczyzny.
Po zajęciu Białostocczyzny w czerwcu 1941 roku przez Niemców wstąpiłem do powstałej we wsi podziemnej organizacji o nazwie Polska Organizacja Bojowa. Było to w lutym 1942 roku, potem podporządkowano nas Armii Krajowej i włączono w jej struktury. Naszą grupę około 15 osób przydzielono do placówki Armii Krajowej w Śliwnie pod dowództwem Jana Dziejmy. Tak zostaliśmy kolejną drużyną tej placówki. Głównym organizatorem podziemia w Rogowie był Motowiecki Konstanty z Jaworówki. Przyjął on pseudonim – ”Zwardo”. Był legionistą z roku 1920 i sierżantem rezerwy Wojska Polskiego.(w konspiracji awansował na chorążego). Związek Motowieckiego z Rogowem wynikał z tego, że jego żona pochodziła z tej wsi.
Pierwszym zwerbowanym żołnierzem organizacji był Radziszewski Izydor, syn szwagra, z zawodu weterynarz. To właśnie Radziszewski Izydor werbował następnych jak: Grzybko Edwarda, Grzybko Czesława, Grzybko Donata, Grzybko Edmunda,Popko Lucjana, Zachowicza Franciszka (kapral WP),Tomaszewskiego Jana, Sakowicza Jana ps. „Błyskawica” (służył w WP), Sakowicza Wacława ps. ”Neron”, Sakowicza Franciszka ps. ,,Zbik”,Sakowicz Eugenię. Pani Eugenia do wybuchu wojny była nauczycielką w Majątku Rogowo, później ukończyła kursy pielęgniarstwa i leczyła rannych i chorych partyzantów.
Przysięgę składałem w domu Izydora Radziszewskiego i otrzymałem pseudonim ,,Sum”. Niektórzy z nas posiadali pistolety, najczęściej TT, Nagany, Visy i Parabellum, te dwa modele były przedmiotem żołnierskiej dumy. Broń długą przechowywano i ukrywano na kolonii Rogowo u Tomaszewskiego Jana w wykopanej piwnicy. Pobierano ją tylko na akcje. Posiadano również niewielką ilość granatów oryginalnych, oraz produkowanych w Śliwnie. Większość członków organizacji była łącznikami, nie posiadali broni i zajmowali się transportem różnych przesyłek do wyznaczonych punktów pocztowych. Służyli jako przewodnicy kurierom, lub ludziom którzy musieli uciekać.
Ja również zostałem łącznikiem, obsługiwałem najczęściej trasę z Rogowa do Rybnik i Przewalanki, gdyż znałem tamtejsze strony. Chodziłem tam najwięcej po powrocie z Prus. Byłem jedynym z nielicznych łączników, który znał drogę do bazy partyzanckiej w lasach Rybnika. Od Sakowicza Franciszka ps. „Żbik” ( dow. plutonu dywersji), któremu podlegałem bezpośrednio, nosiłem zaszyfrowane meldunki do knyszyńskiego lasu. Były to dalekie i niebezpieczne wędrówki. Łatwo można było pomylić drogę lub wpaść w ręce wroga. Trzeba było przepłynąć łodzią przez Narew, aby dostać się do Babina. Z Babina pieszo do Złotorii, gdzie był kontakt. Po zastukaniu w okno właściwego domu i podaniu hasła np. proszę wskazać drogę do Sierek, kontakt podawał odzew. Jak wszystko było w porządku, przewodnik przewoził łodzią przez Narew. Tym człowiekiem w Złotorii był Jabłoński Piotr. Potem droga prowadziła przez łąki do Jaworówki. Z Jaworówki przez Gniłą, Krynice, Ponikłe, aż do Rybnika. W Rybniku trzeba było zgłosić się do kontaktu, podać hasło i on prowadził do lasu, gdzie zdawało się meldunki. Powrót następował w odwrotnym porządku po otrzymaniu poczty w drugą stronę. Bywało że chodziłem tylko do którejś z tych miejscowaści.
Dla kilku osób ze wsi Rogowo, Izbiszcze, Pańki nakazano pracę przy budowie szosy z Białegostoku do Jeżewa. Prace te od 1942 roku prowadziła niemiecka firma budowlana -Grzybiński. Do pracy wyznaczał sołtys. Do tej grupy ludzi trafiłem i ja. Rano należało przepłynąć łódką z Rogowa na grąd pod wsią Rzędziany i przejść go pieszo. Stamtąd wyznaczony człowiek z Rzędzian przewoził ludzi na suchy ląd. Potem maszerowano w okolice wsi Babino i pod nadzorem majstrów niemieckich pracowano przy budowie drogi.
Na budowie pracowało wielu ludzi spędzonych z okolicznych wsi. Robotnicy bili ręcznie młotami kamienie, a potem sypali drobny tłuczeń zwany szabrem pod potężny walec, zwany z niemiecka „nukatek” który ugniatał nawierzchnię drogi. Praca była wyczerpująca,musieliśmy pracować bez względu na pogodę i porę roku. Wynagrodzenie za pracę wynosiło 18 marek raz na dwa tygodnie. Po jakimś czasie majster uczynił mnie brygadzistą, zlecił mi kontrolę nawierzchni szosy przy pomocy łaty, oraz jej równanie. Dzięki temu nie musiałem bić kamieni młotem. Praca przy budowie szosy zapewniała, że pracujący przy niej nie zostaną zabrani na roboty przymusowe do Niemiec. W 1943 używając znajomości załatwiłem sobie pracę w urzędzie(regifting) w Białymstoku przy ulicy Lipowej 19,w budynku obecnej Komendy Uzupełnień. Była lżejsza chociaż wykonywaliśmy różne prace gospodarcze. Tak to trwało aż do maja 1944 roku, gdy dostałem wezwanie na roboty przymusowe do Niemiec.
Jak wielu innych z okolicznych wsi zostałem wywieziony do Prus. Przydzielono mnie na małe gospodarstwo rolne, którego właścicielem był lekarz. Z racji prowadzonej praktyki lekarskiej, gospodarstwem zajmowała się żona. Na gospodarstwie były tylko dwie krowy i trochę drobiu. Zwierzętami zajmował się stały parobek, a ja zostałem jego pomocnikiem do najcięższych prac.
Karmili słabo, ale Polacy pracujący na sąsiednich gospodarstwach chętnie dzielili się jedzeniem, więc nie byłem głodny. Jeden z nich, o imieniu Władek, był z Czyżewa i pomagał mi najwięcej. Do kościoła wolno było chodzić w pierwszą niedzielę miesiąca za zgodą gospodarza. Chodziliśmy do kościoła bardzo chętnie, nie tylko aby się pomodlić. Pod kościołem można było porozmawiać z innymi Polakami oraz dowiedzieć się o sytuacji na froncie.
Najbliższy Kościół był w Królewcu (Kicbergu). Było to dość daleko, więc korzystano z tramwaju, pomimo że korzystanie z niego Polakom i Rosjanom, było zabronione. Wolno było Białorusinom i Ukraińcom, gdyż byli sojusznikami Hitlera i służyli w wojsku niemieckim. Naszywkę z literą „P” tak przyszywaliśmy, aby łatwo można ją było nakryć klapą marynarki. Złapany w tramwaju robotnik przymusowy odprowadzany był na policję, karą było zesłanie do obozu.
Poza pracami rolnymi, doktor często wykorzystywał mnie jako kuczera do bryczki, gdy udawał się na wizyty domowe do swych pacjentów. Zachowywał się względem mnie zupełnie przyzwoicie. Gdy zbliżał się front, doktor z rodziną wyprowadził się do Królewca, zabierając ze sobą służbę, którą umieszczono w willi jego brata – wysokiego funkcjonariusza NSDAP. Brat doktora ze strachu przed Rosjanami uciekł do Rzeszy.
Pan doktor miał gabinet i mieszkanie w dzielnicy robotniczej, gdzie przyjmował do południa. Po południu odbywały się wizyty domowe. Resorowaną bryczką na gumowych kołach woziłem go po całym mieście. Dwa dni w tygodniu gospodarz oddawał mnie do dyspozycji innego lekarza o nazwisku Allert, z którym był zaprzyjaźniony. Królewiec to miasto duże i piękne, przecięte żeglowną rzeką. Oba brzegi łączyło kilka zwodzonych mostów. Piękne budynki, hotele, restauracje, kawiarnie świadczyły o zamożności miasta. Starszy grzeczny doktor mówił mi nawet na ,,Pan”, widocznie nie był nazistą. Bryczka była dwuosobowa więc obaj trochę ze sobą rozmawialiśmy, na ile pozwalała mi znajomość niemieckiego. Podczas jednej z rozmów doktor opowiadał mi o gwałtach dokonywanych na Niemkach przez Rosjan na zajętych przez ich armię terenach. Gdy potwierdziłem, że tak samo było w Polsce podczas sowieckiej okupacji w 1939-41roku, Niemiec dał mi 100 marek. Datek był hojny, gdyż za pracę na gospodarstwie płacono mi 20 marek miesięcznie, a jako woźnicy 30 marek.
Cztery dni później miasto zdobyli Rosjanie, a 100 marek przywiozłem do domu, bo nie było możliwości aby je wydać. Wojska w mieście było tak dużo, że żołnierzy sowieckich spotykało się co krok. Atak na miasto rozpoczął się 6 kwietnia 1945 roku od ostrzału artyleryjskiego i bombardowania. Potem ruszyły czołgi i piechota. Z domu gdzie mieszkała służba doktora pozostała kupa gruzu. Z bunkra znajdującego się pod domem z trudem poprzez okienko piwniczne wydostaliśmy się na podwórko.
Zawdzięczamy to drużynie żołnierzy niemieckich, którzy przypadkowo w naszej piwnicy się schowali. To oni usunęli gruz, który zasypał drogę do okienka. Zburzeniu uległ również budynek, w którym stawiałem konia, konia zabiło. Gdy zaszedłem pieszo do mieszkania doktora, to jego rodzina zajęta była zbieraniem szkła z rozbitych okien, które rozprysły się od wybuchów pocisków z armat i latających nisko samolotów. Na podwórku leżały strzępy dwóch wozów wojskowych wraz z końmi, które rozerwała bomba.
Atak trwał cztery dni, piątego dnia rano na podwórko weszli Rosjanie. Na ich spotkanie doktor wyprawił mnie, gdyż znałem język rosyjski. Powiedziałem do wchodzących na podwórko Rosjan po rosyjsku „dzień dobry”, a będący z żołnierzami lejtnant grzecznie odpowiedział. Zaraz potem kazał nam podnieść ręce do góry. Podczas tego unoszenia rąk, podniosła mi się marynarka ukazując zegarek kieszonkowy, który został natychmiast zabrany przez oficera. Spędzeni mieszkańcy domu zostali doszczętnie ograbieni z zegarków i pierścionków oraz z wszystkiego co błyszczało. Wtedy oficer i jego ludzie opuścili podwórko i poszli dalej. Za jakiś czas przyszedł drugi oficer. Jeden z Niemców zaniósł nie czekając na polecenie dobrowolnie swój zegarek. Rosjanin jednak go nie przyjął twierdząc, że ma jeden i nie potrzebuje więcej. Tak więc okazało się, że i ruscy żołnierze są różni.
Po kilku dniach nowa władza zaczęła tworzyć w koszarach niemieckich coś w rodzaju punktów zbornych dla robotników przymusowych. Dostarczano trochę jedzenia i parnik do gotowania zupy i kawy. Wystarczyło znaleźć sobie łyżkę i miskę. Po kilku dniach zebrało się tak dużo ludzi, że władze tego obozu zorganizowały pierwszą grupę idących do Polski. Gdy nazbierała się grupa około tysiąca osób mężczyzn i kobiet, chcących udać się w kierunku na Białystok Rosjanie wyznaczyli konwój złożony z kilkunastu żołnierzy, kuchni polowej oraz z trzech fur z prowiantem.
Kolumna ruszyła pieszo na Białystok, każdy ciągnął wózek, lub niósł bagaże na plecach. Na noc zatrzymywano się w przydrożnych wioskach, gdzie zdobywano ziemniaki, które gotowano. Każdy jadł co miał. Tak szliśmy około trzech tygodni. Stopniowo grupa topniała, bo każdy skręcał w swoje strony, dużo osób odeszło na Łomżę. Konwój dotarł do Grabówki w Białymstoku 8 maja 1945 roku i został rozwiązany.
Odłączyłem się od kolumny w Knyszynie, a potem z jedną dziewczyną z Kościuk poszliśmy do mojej rodziny w Krynicy, gdzie zostaliśmy dobrze ugoszczeni. Kuzyni dali znać do kolegów w Gniłej, którzy po nas na drugi dzień przyjechali. W Gniłej czekali na nas koledzy, którzy przygotowali nam kolejne przyjęcie. Jaka to była radość, to nie sposób opisać. Kolega z Gniłej odwiózł nas do Fast, skąd zabrał nas ojciec dziewczyny, która mi towarzyszyła. Tak powróciłem do domu. Byłem w domu najstarszym synem, matka z ojcem bardzo na mnie czekali. Nie sposób opowiedzieć jak to jest, gdy wraca się z wojny do domu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że wojna dla mnie jeszcze się nie skończyła.
Po powrocie do domu była wielka radość rodziców i rodziny. Przyszli również koledzy i dowódca oddziału Franciszek Sakowicz, który oznajmił mi, że nadal jestem żołnierzem Armii Krajowej i przydzielił mnie do grupy operacyjnej. Okazało się że nasza placówka istnieje w szczątkowym składzie. Rosjanie zaraz po wkroczeniu na Białostocczyznę w lipcu 1944 roku wraz z nową Władzą Ludową i UB aresztowali najbardziej aktywnych członów naszej placówki. W październiku i listopadzie placówka nasz i sąsiednie straciły wielu żołnierzy. Aresztowano Turowskiego Antoniego szefa Kedywu placówki (4.10.44), Grynasza Stefana (7.11.44) ,Grynasza Michała (7.11.44) z Ruszczan, Dąbrowskiego Andrzeja i Mariana(12.11.44) z Barszczewa,Cymbalistę Aleksandra (2.1.45) z Rogowa,Motowickiego Konstantego który w tym czasie pełnił obowiązki szefa Kedywu Białystok-powiat(19.10.44),Grzybko Lucjana (3.10.44) i Zagórskiego Aleksandera obaj z Majątku Rogowo. Do więzienia trafił również szef łączności Dziejma Emiljan i komendant placówki Jan Dziejma. W sąsiednich miejscowościach takich jak : Choroszcz,Dobrzyniewo, Jaworówka,Dzikie,Barszczewo, Kościuki,Izbiszcze aresztowano kilkadziesiąt osób, czym zadano duże straty osobowe w organizacji. We wrześniu 1945 roku AK rozwiązano,a część ludzi przeszła do struktur WIN.O tym wszystkim dowiedziałem się już później, bo była przecież konspiracja. Pracowałem na gospodarstwie, a od czasu do czasu trzeba było iść na zgrupowanie. W październiku 1946 zostałem aresztowany, gdy prowadziłem klacz od weterynarza przez Choroszcz do Rogowa.
Wydał mnie kolega z klasy, z Sienkiewicz, którego UB trzymało na samochodzie przy posterunku milicji w Choroszczy. Pewnie myślał, że w ten sposób się wykupi. Przyznałem się do przynależności do AK, ale do czasu wyjazdu na roboty przymusowe do Niemiec. Twierdziłem, że po powrocie z Prus nie miałem styczności z AK. Nie dano mi wiary, więc byłem bity i przesłuchiwany wiele razy. Przeniesiono mnie do pojedynczej celi, abym był sam i łatwiej było mnie złamać. Siedziałem w niej trzy miesiące. W styczniu 1947 roku pomimo wycofania zeznań obciążających mnie przez świadka, nie zostałem uwolniony, lecz śledztwo rozpoczęło się od nowa.
Znowu bicie, straszenie, izolatka i tak do sierpnia 1947 roku. Sąd na następnej rozprawie dał mi pięć lat wiezienia i skorzystał z amnestii z 22 lipca 1945 roku zwalniając mnie do domu. Rozprawa odbyła się w Białymstoku w prywatnym mieszkaniu przy ulicy Mickiewicza. Sala rozpraw była w gościnnym pokoju, a poczekalnia w sypialni. Wszystko było słychać co kto mówił.
W więzieniu spotkałem znajomego z oddziału, Dzienisa Józefa z koloni Rogowo. Odsiadywał karę jednego roku za posługiwanie się fałszywym dowodem, był członkiem naszej organizacji.
Dramatyczny los spotkał Zagórskiego Aleksandra, który wydany przez szpicla Dagela, został odprowadzony na górkę w Konowałach i zastrzelony z pistoletu przez białostockiego komendanta UB Stanisława Stańczuka. Nie darowali mu, że wraz z Grzybko Piotrem uciekli z Białostockiego więzienia podczas słynnej ucieczki 9 maja1945 roku, której organizatorem był Tadeusz Gołaszewski. Po powrocie z więzienia nie podjąłem już działalności, gdyż organizacja już nie istniała.
Ci co nadal wykazywali aktywność czynili to na własny rachunek i nie miało to nic wspólnego z placówką AK Barszczewo – Śliwno.
Zająłem się gospodarką, bo młode ręce bardzo jej były potrzebne. Z czasem dokupiłem ok 10 ha ziemi po majątku w Rogowie, dokupiłem maszyn i wybudowałem nowe budynki gospodarcze. Majątek w Rogowie przed wojną należał do braci Łuszyńskich oraz Bartoszewicza, którzy wraz z rodzinami wspólnie na nim pracowali. Było tego łącznie 300 ha. Po wojnie, pomimo że jeden z Łuszczyńskich został członkiem komisji, która parcelowała majątki, majątek Rogowo został właścicielom odebrany i rozparcelowany. Wcześniej majątek należał do hrabiny Orssetti, która sprzedała go Franciszkowi Łuszczyńskiemu.
Powiększenie gospodarstwa, budowa budynków, zakup maszyn wymagało dużo trudu i wyrzeczeń nie tylko ode mnie, ale od całej rodziny. Aby tego dokonać zmuszony byłem podjąć pracę dodatkową w Choroszczy. Wiele obowiązków związku z tym spadło na żonę. Mimo to wychowała siedmioro dzieci. Żal mi trochę, że nie starczyło mi czasu i sił, żeby zbudować nowy dom, chociaż stary całkiem dobrze się trzyma.
Dzisiaj żyję na emeryturze, mam dużo czasu. Rozmawiamy z sąsiadami o tym co się dzieje w kraju, a czasem o latach które minęły. Najbardziej jednak lubię jak do domu zaglądają nasze dzieci i wnuki, to dla nas nagroda za trudy dnia codziennego.
Gdy zapytałem na końcu rozmowy dlaczego On i jego koledzy podjęli walkę najpierw z Niemcami a potem z sowietami i UB – odpowiedział: Kochaliśmy Polskę i wierzyliśmy że wybuchnie nowa wojna i razem z aliantami zwyciężymy.
Po krwawej pracy konspiracyjnej, w okresie obu okupacji, wyroków śmierci, więzienia, prześladowań, szykan przez lata, dopiero 17.11.2000 roku uhonorowano nielicznych żyjących żołnierzy Armii Krajowej Placówki Barszczewo – Śliwno awansując ich na stopnie oficerskie. Stopień p.por otrzymał również Pan Cylwik Eugeniusz.
Wspomnienia spisał:
Grzegorz Krysiewicz.