Mój dziadek urodził się 12.08.1912 roku.
Jego rodzice: Julia z domu Chmielewska i Antoni Dziejma przez jakiś czas mieszkali w Ruszczanach. Pracowali wówczas w fabryce w Choroszczy. Po pewnym czasie postanowili przenieść się do Kruszewa na część gospodarstwa, którą to miał Antoni odziedziczyć po rodzicach.
Dziejma Julia z domu Chmielewska pochodziła z Jeńk, z bardzo patriotycznej rodziny. Jej ojciec uczestniczył w powstaniu styczniowym a ona sama często po sumie w kościele w Waniewie śpiewała „Boże coś Polskę”. Przez co często musiała uciekać z kościoła przed policją carską.
Małżeństwo Dziejmów miało czworo dzieci (dwoje zmarło w dzieciństwie). Oprócz mojego dziadka – Emiliana, był jeszcze starszy o dwa lata Jan.
Jan bardzo wcześnie poznał co to patriotyzm, chyba zauważył to kierownik szkoły w Kruszewie – Józef Świrniak, który z tego powodu mianował Jana na dowódcę „Strzelca”.
Mój dziadek nie należał do grupy strzeleckiej. W czasie kampanii wrześniowej służył w piechocie. Miał przydział mobilizacyjny w jednostce w Grodnie. To właśnie tam spotkał się z atakiem okupanta ze wschodu. Opowiadał, iż wówczas odbywał służbę na kuchni. Gdy wjechały czołgi sowieckie, kilku gimnazjalistów obrzuciło je butelkami z benzyną. Jeden z czołgów udało im się w ten sposób unieruchomić. Walki trwały krótko.
Następnie trafił do niewoli sowieckiej, gdzie był przesłuchiwany. Śledczy kładli główny nacisk na wygląd dłoni – na odciski na nich, które świadczyły o ciężkiej pracy. Przesłuchania odbywały się często nocą. Rosjanie starali się wyłapać jak największą ilość oficerów i kadry dowódczej. Dziadek opowiadał o pewnym przypadku, który miał miejsce, gdy jeńcy znajdujący się na barkach byli segregowani na szeregowych żołnierzy i kadrę oficerską. Jeden jego znajomy wrócił na barkę z żołnierzami uznanymi za wyższej rangi po koc i niestety już go z niej nie wypuszczono. Odpłynął wraz z oficerami. Jak się później okazało został razem z nimi rozstrzelany.
Dziadek uciekł z obozu, który był słabo pilnowany. Wraz z innymi udał się na piechotę w stronę domu. Parę razy natrafił na patrole sowieckie, ale na szczęście nie został zatrzymany. W połowie października wrócił do Śliwna. Z wojny powrócił również Jan.
Po powrocie do domu bracia zajmują się gospodarstwem i próbują jakoś ułożyć sobie życie. Po podzieleniu Polski przez okupantów, tereny Białostocczyzny znalazły się pod rządami sowietów.
Zimą 1940 roku zaczęły się wywózki w głąb Rosji. Czarę goryczy przelała wywózka rodziny Józefa Świrniaka. Po ich wywiezieniu, Antoni Dziejma poszedł do szkoły w Kruszewie zobaczyć, co nowa władza z nią zrobiła. To, co zobaczył przeraziło go: powywalane z szaf przybory szkolne, wyrzucone i połamane krzyże na śmietniku. Wśród nich znalazł on jeden niezniszczony krzyż. Z szacunkiem przyniósł go do domu, jako relikt dawnej wolności i wiary. Jest w moim domu do dziś.
Na wiosnę 1940 roku rozpoczęła działać w gospodarstwie dziadków placówka AK, do której należała cała rodzina oraz niektórzy sąsiedzi i znajomi. Dowódcą został Jan Dziejma . Mój dziadek Emilian został przydzielony do łączności, gdyż pasjonowały go radia i radiostacje. Po śmierci Jadwigi Dziekońskiej przejął jej obowiązki. Przyjął ps.”Grzyb”, gdyż sam śmiał się z siebie, że z powodu niskiego wzrostu, jak nałoży kapelusz to wygląda jak grzyb.
Dziadek posiadał radio nawet wtedy, gdy okupant niemiecki wprowadził zakaz jego posiadania pod rygorem śmierci. Przewoził pocztę kurierską, meldunki. Jeździł rowerem między innymi do Augustowa, Wołkowyska, Sokółki. Pamiętam z opowieści dziadka, że kiedyś przewożąc meldunki, aby nie być aresztowanym przez patrol niemiecki, trzymając się rękoma przęseł mostu, wisiał nad groźnym Niemnem. Uczestniczył również w zaopatrywaniu Białostockiego getta w żywność. Brał udział w akcji uwolnienia młodzieży, która miała być wywieziona w głąb rzeszy. Był również uczestnikiem tajnego nauczania, gdzie zdobył małą maturę.
Pewnego razu, już podczas drugiej okupacji rosyjskiej, wpadł w ręce sowietów. Miał wówczas fałszywe dokumenty na nazwisko Cebulko. Przesłuchujący żołnierz sowiecki stwierdza:
Kakoj?, my znamy takoju Cebulku?
Dziadek zamarł. Pomyślał: „No to wpadłem. Być może ktoś jest poszukiwany o takim nazwisku”. Na szczęście zachował zimną krew. Zaczął przekonywać, że przyszedł do rodziny. Niestety został zamknięty w piwnicy jakiegoś majątku. Dziadek jednak zauważył maszyny rolnicze. Postanowił przekonać sowietów, że jest zwykłym rolnikiem. Zaproponował zakup tych maszyn. Po negocjacjach sowieci go wypuścili, by przywiózł zapłatę w postaci płodów rolnych. Gdy wrócił do domu zastanawiał się co dalej robić, gdyż użyty podstęp udał się i był wolny. Jednak jak nie wróci, to będzie spalony w tym miejscu. Postanowił zaryzykować. Wrócił po sprzęt i odkupił go. W ten sposób uwiarygodnił swoją postać zwykłego rolnika. Dzięki temu sowieci z tegoż posterunku nie robili mu problemów w poruszaniu się na tym terenie.
Na terenie gospodarstwa Dziejmów znajdował się schron, w którym była ukryta radiostacja. Podczas okupacji sowieckiej została odkryta przez rosyjskiego żołnierza. Zapewne ów żołnierz szukał dóbr materialnych typu kosztowności. Fakt, iż dziadek sam zawinił – postawił dziesiątek ze zbożem na schronie. Maskowanie okazało się ujawnieniem.
Potem zaczęły się próby złapania braci Dziejmów przez sowietów. Zazwyczaj udawało się dziadkowi zbiec na bagienne narwiańskie łąki. Opowiadał jak spędził jedną przedwiosenną noc na swojej łące znajdującej się niedaleko grądu Sosnowiec.
Udało się to im dopiero na wiosnę 1946 roku. Emiljan był w gospodarstwie, gdy zjawił się sowiecki patrol. Nie przyznał się do swego nazwiska, ale sowieci zaprowadzili go do sąsiada – Dziejmy Edwarda, który nieopodal orał. Zapytali, czy zna tego człowieka. Edward, nie wiedząc o co chodzi, przyznał, iż jest to sąsiad – Dziejma Emilian. Dziadek został aresztowany i osadzony w areszcie śledczym na ulicy Warszawskiej, a później w zakładzie karnym na ul. Kopernika w Białymstoku. Opowiadał o licznych przesłuchaniach w późnych godzinach nocnych. Pamiętam szczególnie opowieść dziadka, gdy podczas przesłuchania oficer sowiecki krzyknął:
Ty polska mordo!
Na to dziadek spytał oficera w mundurze wojska polskiego:
Czy te słowa nie ubliżają również panu?
Ów oficer uderzył go w twarz.
Dziadek był często bity na przesłuchaniach. Stracił dwa zęby i uszkodzono mu oko. Był często przetrzymywany w karcerze. Jak opowiadał utrzymywała go przy życiu wiara w Boga i modlitwa. W celach było bardzo ciasno.
Po siedmiu miesiącach przesłuchań został wypuszczony na wolność. Nie przyznał się do stawianych mu zarzutów.
Po powrocie do domu odsunął się od czynnej walki. Wielokrotnie nie bał się wstawiać za osobami oskarżonymi przez organizację o zdradę, nie chciał zbędnego rozlewu Polskiej krwi.
Oczywiście pojawili się „aniołowie stróżowie” szukający haków na dziadka. Ze względu na niepewną przeszłość, władze PRL-u często rzucały mu kłody pod nogi w życiu codziennym. Jednak on nigdy się nie ugiął od swoich zasad. W połowie lat osiemdziesiątych został zapisany do ZBWID, gdzie następnie starał się wprowadzić jak największą liczbę członków AK. Nawet często był upominany za to przez zarząd ZBWID.
W latach dziewięćdziesiątych przyjęto go do Związku Żołnierzy AK. Do końca swych dni utrzymywał kontakt z kolegami: Edwardem Jaświłko pseudonim „Zaremba” i Józefem Ochmanem.
Doczekał wolnej Polski. Zmarł 8 maja 2003 roku.
Marcjusz Pilisiewicz