Jarosław Tyborowski – Moja Ulica

Każda sobota była dniem sprzątania. Wychodziliśmy wszyscy: dorośli, dzieci, furczały miotły, dzieci bawiły się .Można było dowiedzieć się ciekawych rzeczy. Plotka z jednego końca ulicy po kilku chwilach była już na drugim końcu.

Dbaliśmy zawsze o czystość ulicy i swoje ogródki. Gospodynie cały czas rywalizowały ze sobą, żeby ogródek wyglądał jak najładniej i najokazalej. Pamiętacie Państwo ten wieczorny zapach maciejki, te malwy, które zasłaniały aż okna, nasturcje, lwie paszcze?

Nie zawsze ulica Branickiego była ulicą Branickiego. Był okres, że musiała zmienić nazwę na ulicę Stalina. Protestować nie było można, ale mieszkańcy wymawiając jej nazwę spluwali na ziemię i uśmiechali się do siebie. Czuliśmy w pewnym sensie, że w ten sposób walczymy i to nas bardzo jednoczyło. Potem okazało się, że „wielki wódz” nie jest już tak wielki i ulica odzyskała swoją pierwotną nazwę. Powyciągaliśmy ze strychów dobrze ukryte numery domów z nazwą ulicy Branickiego i zawiesiliśmy je na swoje miejsca.

Przyszedł okres, ze ulica zaczęła się psuć. Nawierzchnia wybrzuszała się, chodniki pozapadały się, autobusy nie chciały jeździć. Musieliśmy zimą skuwać olbrzymie bryły lodu, latem czyścić ulicę, która była coraz gorsza. Grożono nam karami, mandatami. Na protesty machano palcem przed nosem i mówiono: Wy wiecie, wy lepiej siedźcie cicho. Był to niedobry okres dla ulicy i dla nas. Aż przyszedł czas, że została tylko nazwa, bo ulicy praktycznie nie było. Przechodziły miesiące i sytuacja nie zmieniała się.

Pamiętam z tego okresu dosyć zabawne wydarzenie. Wyszedłem przed bramę i z rozpaczą patrzyłem na ruszającą się topiel. Miałem daleki wyjazd i nie mogłem wyprowadzić nawet samochodu. Po przeciwnej stronie ulicy stał 10-letni chłopiec i nogą próbował gruntu. Nie przejdziesz! Zażartowałem. Przejdę! Odpowiedział chłopiec. Po chwili sam musiałem skoczyć w błoto, bo chłopiec zanurzał się coraz bardziej.

Mamy w końcu swoją ulicę. Jest piękna, asfaltowa, z kanałem burzowym, sanitarnym, podziemnym kablem telefonicznym. Tylko my staliśmy się jacyś inni. Nie spotykamy się w sobotnie popołudnia z miotłami, wiadrami, taczkami. Nie słychać zabaw, śmiechów na ulicy. Zginęły piękne ogródki: tam gdzie rosły nasturcje, malwy, maciejka, bujają się pokrzywy, osty. Ulica jest brudna, nie sprzątana od dawna. Są wprawdzie nieliczni, jak Pan Chudzik, u których jest zawsze czysto.

Przemysłu przy ulicy Branickiego nie ma żadnego. Są za to aż dwa bary, do niedawna jedyne w Choroszczy, magazyn znaczków, maleńki, ale doskonale zaopatrzony sklepik spożywczy z niezwykle sympatyczną obsługą. Bar Gwint ma zewnętrzną stronę budynku w opłakanym stanie, ale wnętrze ma czyste, kolorowe, urządzone nowocześnie. W rozmowie z właścicielem dowiedziałem się, że planowane jest rozszerzenie obsługi o dania gorące, tak potrzebne dla ludzi odwiedzających Choroszcz. Miejscowość turystyczna przynajmniej w sezonie powinna posiadać jadłodajnię, o czym nie pamiętają właściciele funkcjonującego niegdyś baru przy tej samej ulicy.

Tematem, który zbulwersował mieszkańców ulicy Branickiego jest sprawa opłat adiacenckich. Właściciele działek zostali zobowiązani do opłat określonych sum /?/. Dzierżawcy takich pism nie otrzymali. Dlaczego? Udałem się po wyjaśnienie do Pana Burmistrza, dla którego poczynań i inicjatyw mam bardzo duży szacunek. Dowiedziałem się, że płacić będziemy wszyscy tj. właściciele i dzierżawcy działek. Właściciele jednorazowo lub po rozłożeniu na raty, dzierżawcy określone sumy dopisane do czynszu. No cóż, niezbyt to pocieszające, ale za wygody trzeba płacić.

Przepraszam Państwa za tę, trochę nostalgiczną opowieść o „mojej ulicy”, ale jestem pewien, że wielu z was nazywa ją również „swoją ulicą” i chciałoby widzieć ją czystą, wesołą, kolorową.

Znów minęło trochę lat. Autor tych słów trochę posiwiał i zdrowie już nie te. Wielu mieszkańców tej ulicy już nie spotkasz na chodniku, gdyż odeszli do Pana. Zmieniają się też domy i tak dom gdzie żyli Państwo Łuszczyńscy stoi zabity deskami. Znikły oba bary przygniecione ciężarem podatków i wymagań sanitarnych. W wielu domach młodzi następcy wyremontowali elewacje, tak że moja ulica Branickiego staje się coraz ładniejsza. Tyle że jezdnia znów zaczyna się falować i wymaga wymiany. Może Burmistrz miasta zlituje się nad nią.

 

Jarosław Tyborowski

Ten wpis opublikowano w kategoriach: Artykuły, Wspomnienia z tagami: , , . Dodaj do zakładek ten link.

Komentowanie wyłączono.