KAZIMIERZ KOBYLIŃSKI – NAJPIĘKNIEJSZA POSTAĆ GRODZIEŃSKIEGO POWSTANIA 1863 ROKU
Ród Kobylińskich herbu Prus II objął Zalesiany w posiadanie w XVI wieku. Wcześniej należały one do Wysockich i nazywały się Niewodnicą Wysocką.
Na początku XIX wieku dobra Kobylińskich liczyły około 450 hektarów. W 1814 roku uległy częściowej konfiskacie. Powody i okoliczności dlaczego tak się stało nie są bliżej znane. Powierzchnia majątku zmniejszyła się do 330 hektarów. Gospodarzył na nim wówczas Wiktor Kobyliński (urodzony w 1783 roku), który 22 VI 1802 roku w niewodniczańskim kościele poślubił Mariannę Giewartowską (1781 – 11 XI 1835). Małżonkowie dochowali się dwanaściorga dzieci. Pierwszy urodził się Piotr – 28 VI 1803 roku. Ostatnim dzieckiem był Aleksander Ludwik Kobyliński urodzony 14 V 1824 roku. Spośród rodzeństwa z konspiracją przedpowstaniową i samym Powstaniem Styczniowym byli związani Tomasz Kobyliński (urodzony 11 XII 1806 roku) i przede wszystkim Kazimierz Kobyliński (drugie imię Maciej), który przyszedł na świat 25 II 1816 roku.
Można powiedzieć, że bracia w dojrzałym wieku byli sąsiadami. Tomasz osiadł w majątku Horodniany (wiano wniesione przez matkę), natomiast młodszy Kazimierz pozostał na ojcowiźnie w Zalesianach. Żoną Kazimierza Kobylińskiego została około 1839 roku Wiktoria Kozakiewicz, urodzona w 1816 roku. Na świat zaczęły przychodzić dzieci. Pierwszy pojawił się Adolf w 1840 roku, następnie Marianna w 1843 roku (poślubiła Rafała Koryckiego), Józefa (urodzona w 1845 roku – zmarła 18 IX 1923 roku w Będzinie, po mężu Walewska). Najmłodszym dzieckiem był syn Konstanty, urodzony w 1846 roku.
Gniazdem rodzinnym w Zalesianach był drewniany dwór z 7 pokojami i 2 kuchniami. Do środka wchodziło się przez szerokie, półokrągłe kamienne schody. Latem czas upływał na rzeźbionej werandzie. Budynek nie zachował się do współczesnych czasów. Rozebrano go już po ostatniej wojnie. Drewna wystarczyło na zbudowanie trzech nowych domów. Jedyną ocalałą pamiątką po dawnej siedzibie Kobylińskich w Zalesianach jest studnia z cembrowiną z cegieł i stara, złamana w połowie lipa.
Jak wcześniej wspomniałem Kazimierz i Tomasz Kobylińscy jeszcze przed wybuchem Powstania Styczniowego czynnie włączyli się w nurt konspiracji niepodległościowej. Według prof. Henryka Mościckiego, który zajmował się tą problematyką w dwudziestoleciu międzywojennym, ogniskami ruchu powstańczego w dawnym powiecie białostockim były dwory w Zalesianach i Horodnianach Kazimierza i Tomasza Kobylińskich. Ściśle z nimi współdziałał właściciel Czaplina – Henryk Rogowski (warto wiedzieć, że na cmentarzu parafialnym w Niewodnicy Kościelnej zachował się nagrobek Rogowskich z 1859 roku). Zaś naczelnikiem powiatu i przywódcą konspiracji był do chwili aresztowania – Napoleon Ołdakowski, właściciel Tylwicy (posiadłość kilka kilometrów na wschód od Zabłudowa). Rodziców wspomagali również synowie Adolf Kobyliński i Napoleon Rogowski z Czaplina. Prawdopodobnie patriotyczna postawa braci Kobylińskich silnie wpływała na otoczenie i zachęcała innych do obrony polskości. W niewielkim kościele parafialnym w Niewodnicy 13 VI 1860 roku w dniu odpustu św. Antoniego zeszły się procesje z całego dekanatu białostockiego. Odbyło się uroczyste nabożeństwo w intencji oswobodzenia ojczyzny. Władze rosyjskie zaniepokojone licznym udziałem ludności wysłały na przeszpiegi niejakiego Lisiewicza. Polecono mu notować nazwiska osób zwracających uwagę swoim zachowaniem. Stało się akurat odwrotnie. To na Lisiewicza skierowały się podejrzenia. Został dotkliwie, do utraty przytomności obity. Powrót do jako takiego zdrowia zajął mu trzy dni.
Na pierwsze hasło do walki w końcu kwietnia 1863 roku Kazimierz Kobyliński ruszył w pole z dorosłą młodzieżą ze swojej rodziny. Towarzyszyli mu dwaj synowie Adolf i Konstanty, synowie brata z Horodnian – Adolf (rocznik 1842) i Edmund (rocznik 1845), zięć Rafał Korycki oraz siostrzeniec Adolf Nowosielski (syn siostry Kazimierza Kobylińskiego – Antoniny, urodzonej w 1809 roku w Zalesianach). Trzeba tu dodać, że najstarszy syn Adolf Kobyliński jeszcze wcześniej zdążył walczyć w partii Konstantego Ramotowskiego „Wawra”. Po potyczce pod Białaszewem 31 III 1863 roku powrócił do domu. W oddziale ojca pełnił funkcję adiutanta, natomiast furażerem (odpowiednik kwatermistrza) był Rafał Korycki. W niektórych źródłach, min. biogram w Polskim Słowniku Biograficznym, t. XIII, s. 169 autorstwa Leonarda Ratajczyka – Kazimierz Kobyliński jest wymieniany jako kapitan Sztabu Generalnego Armii Rosyjskiej. Czasami przy tym zapisie pojawia się znak zapytania. Powyższa informacja nie jest poparta bliższymi szczegółami. Żołnierz oddziału Kobylińskiego – Paweł Powierza, który spędził z dowódcą kilka miesięcy i był świadkiem jego śmierci, w swoich wspomnieniach[2]nie potwierdza tego. Podaje natomiast fakt, o którym będzie szerzej w dalszej części artykułu. Są to wskazówki, w świetle których Kazimierza Kobylińskiego należy uważać za cywila. Z całą pewnością jednak natura obdarzyła go talentem dowódczym i intuicją żołnierską. Odnosił zwycięstwa i wśród podwładnych cieszył się niekłamanym szacunkiem.
Nim przejdę do opisu szlaku bojowego Kazimierza Kobylińskiego przypomnę, iż jak na ówczesne standardy był mężczyzną w podeszłym wieku. Liczył bowiem 47 lat. Paweł Powierza mówi o nim wręcz starzec „lat przeszło 80, dość otyły, lecz zdrowy i energiczny. Nie był srogi, natomiast swoją dobrocią i dbałością o wszystkich uczestników partii, z którymi razem spał i jadł, pomimo podeszłego wieku – tak zjednał całą partię, że każdy życie by za niego oddał”[3]. Jako dowódca miał też na pewno wprawne oko. Do oddziału nie przyjmował wszystkich chętnych. Robił selekcję przy naborze, a jeżeli widział, że ktoś nie daje rady, usuwał taką osobę z szeregów żołnierskich.
Oddział posiadał jednolite umundurowanie – kurtki z niebieskimi wyłogami. Przy spodniach były lampasy, też w niebieskim kolorze. Do tego dochodziła niebieska czapka z trupią główką (znak litewskiej kawalerii). Za górne okrycie służyła brązowa burka. Widocznym znakiem, który czynił z nich żołnierzy była chorągiew z wyobrażeniem globusa i świateł niebieskich. Jeden z nich tak tą symbolikę tłumaczył „światła niebieskie może na znak, że Polacy mają świecić stałością marzeń swoich, a globus, że wszystkim rozsianym po całym świecie”[4]. Z czasem zaczęto używać wobec nich nazwy Litewska Kawaleria.
Punktem zbornym dla powstańców z województwa grodzieńskiego były lasy majątku Waliły, koło Królowego Mostu. W obozie pojawiło się min. kilku oficerów Polaków służących w białostockim garnizonie. Razem z nimi przybyło 2 zwykłych żołnierzy. Jeden z nich okazał się zdrajcą. Po kilku dniach powrócił do Białegostoku i zdał dokładną relację Rosjanom z tego co widział. Ujawnił wtedy rolę Kazimierza Kobylińskiego oraz skład jego oddziału.
Pierwsza bitwa, którą przyszło stoczyć Kazimierzowi Kobylińskiemu rozegrała się 29 IV 1863 roku pod Waliłami w ostępie Komotowszczyzna. Całością dowodził naczelnik województwa grodzieńskiego Onufry Duchiński. Szefem jego sztabu został Walery Wróblewski. Kobylińskiemu przyszło dowodzić oddziałem rezerwowym, który stanowili kosynierzy wydzieleni ze wszystkich kompanii. Zajęli oni stanowiska w tyle obozu. Po godzinnej walce zgrupowanie polskie zostało rozbite. Poległo 32 powstańców. Wśród rannych był Adolf Kobyliński z przestrzelonym prawym ramieniem. Rosjanie po zdobyciu polskich taborów wyszli z lasu.
Ochłonąwszy poszczególne partie na nowo zaczęły się grupować wokół Duchińskiego w Budzisku, w Puszczy Sokólskiej. Natomiast Kazimierz Kobyliński na czele z 16 konnymi krążył po terenie. W Pieszczannikach ukarał szpiega. W Krynkach ogłosił Manifest Rządu Narodowego. W Mostowlanach musiał ukryć się przed pościgiem rosyjskim w sile 2 szwadronów ułanów i 3 rot piechoty. Wśród ludności pojawiła się nadzieja, że powstanie przyniesie upragnioną wolność. Do oddziału Kobylińskiego zaczęli ciągnąć ochotnicy. Wkrótce powstał z niego szwadron. „Wspólnym miejscem dla wszystkich była dolina pod krzyżem: tam od wschodu do zachodu słońca lasy odbijały echo komend, o brzasku „Od prawego po jednemu kłusem, marsz! Formuj dwójki, marsz!…; następnie: „W prawo! na lewo, w tył! pół obrotu w prawo! sekcjami na prawo zachodź, marsz! w łańcuch naprzód, marsz!”. A wszędzie po lesie stoją szałasy w rzędy, z dachem ułożonym z kory, opuszczonym do ziemi, a bokami wyplecionymi z jedliny. A przed szałasami ogniska i ponad nimi wiszą kociołki, z których po zgotowaniu jemy kaszę łyżkami z odpowiednio wyciętej i wygiętej kory. A w bok od szałasów mamy wozy i arsenał, i kuźnię, i rymarzy, i nieco dalej jamy gotowe do ukrycia rzeczy, których byśmy nie mogli unieść”[5].
1 VI 1863 roku, po 17 dniach obozowania w Budzisku nadeszła informacja o nowej obławie rosyjskiej złożonej z 12 rot piechoty wspieranej przez kawalerię. Powstańcy zakopali ciężkie rzeczy ograniczające swobodę manewru i ruszyli ku rzece Sokołdzie w okolicę wsi Dworzyska. Dowodził płk Duchiński. Jego decyzją zwolniono do domów 80 mniej wytrzymałych, którzy na dokładkę byli słabo uzbrojeni. Kierowano się na południe do Puszczy Różańskiej. We wsi Wielkie Hrynki urządzono kilkugodzinny odpoczynek. Tu do piechoty dołączył Kobyliński aby choć na trochę dać wytchnienie koniom i ludziom. Zawsze bowiem był w ruchu, w ariergardzie działał jako zwiad. Ruszył niebawem do Świsłoczy.
Od Łyskowa na nowo następowali Rosjanie. W lesie nad rzeką Ściercież 8 VI doszło do bitwy. Na rozkaz Walerego Wróblewskiego konnica odeszła poza linię bojową. W zaroślach nie byłoby z niej żadnego pożytku. Dwa dni potem pod Ostrówkiem powstańcza piechota połączyła się z kawalerzystami Kobylińskiego. Duchiński nakazał kierunek marszu do Wielkiego Uhła, gdzie stanął w nocy z 14 na 15 VI. Dzień później Kobyliński, którego siła urosła do 56 koni, ruszył z impetem do Różany. Celem było więzienie w tym miasteczku z którego zamierzał odbić swojego zięcia Rafała Koryckiego. Wpadł on w ręce kozaków, ponieważ jako furażer podążał przed oddziałem aby przygotować prowiant i kwatery. Niestety okazało się, że dzień wcześniej, tj. 15 VI Korycki został odesłany pod konwojem do Białegostoku. Kobyliński rozbił w Różanie załogę rosyjską składającą się z 47 inwalidów wojskowych. Zdobył też 23 karabiny, 2 dubeltówki i 2 pałasze. W południe 16 VI Kobyliński powrócił ze zdobyczą do Wielkiego Uhła. Po krótkim odpoczynku wysłano go na rozpoznanie w kierunku Ustronia. Pod Hutą natknął się na wrogą kolumnę dowodzoną przez płk Blumentala. Po krótkiej wymianie ognia nakazał odwrót do swoich tracąc jednego zabitego (Deramer), żołnierz o nazwisku Słonimczuk trafił do niewoli, kilku odłączyło się od oddziału. Z rosyjskim pościgiem na plecach Kobyliński wpadł do obozu. Wróg został powitany ogniem tyralier uszykowanych przez Wróblewskiego. W wyniku tego starcia Polacy stracili jednego zabitego oraz trzech rannych (wśród nich był adiutant Duchińskiego – Adolf Nowosielski). Straty Rosjan były wyższe: 11 zabitych i 17 rannych.
21 VI Duchiński rozdzielił oddział na kilka mniejszych. Kazimierz Kobyliński ruszył wtedy na czele swojej kawalerii (56 koni) w stronę Strabli. Stamtąd po krótkim popasie odtrąbiono wymarsz. Wybierając leśne dukty kierowano się na Topczewo. Koło Łukawicy w lasach Zalesia zarządzono nowy postój. Z okolicznych dworów Kobyliński pozyskał kolejne 20 koni. Tu też żandarmi narodowi doprowadzili do Kobylińskiego jakiegoś szpiega i okazali jednocześnie wyrok śmierci podpisany przez naczelnika powiatu (chodzi prawdopodobnie o Juliusza Nadmillera). Kobyliński jako dowodzący oddziałem wojskowym miał odpowiadać za jego wykonanie. Rola taka wybitnie mu była nie w smak. Odpowiedział – „nie wiem kto prowadził śledztwo i na swoje sumienie tego człowieka nie biorę”[6]. Egzekucję musieli wykonać sami żandarmi. Naczelnik Juliusz Nadmiller[7] zarządził aby w Wólce Markowskiej (22 kilometry na płd. – zach. od Suraża) doszło do połączenia oddziałów Kazimierza Kobylińskiego, Michała Kwapiszewskiego (b. rotmistrz huzarów, miał pod sobą 38 koni) i Franciszka Górskiego (dowódca oddziału żandarmerii narodowej w powiecie łomżyńskim w sile 46 koni ). Zadaniem nowej jednostki liczącej 140 jeźdźców było zakłócać transport kolejowy między Białymstokiem i Łapami. Oto co raportował do Rządu Narodowego w lipcu 1863 roku F. Górski: „Do 17 –tego zajmowałem się zbieraniem narzędzi odpowiednich i ludzi potrzebnych do psucia kolei. D. 17 na tym samym punkcie łącznie z oddziałem obywatela Kobylińskiego uderzyliśmy na nieprzyjaciela. Takim samym sposobem wyprawiłem 28 strzelców pieszych w celu zaatakowania od frontu, a ja z obywatelem Kobylińskim z resztą kawalerii uderzyliśmy z obu stron plantem na domek. W tej utarczce padło 9 kozaków, a 4 rannych unieśli ze sobą. D. 18 przedsięwziąłem atakować Ciechanowiec celem wyparcia stamtąd załogi moskiewskiej, a wraz z tym ukarania Niemców, którzy niewdzięczni, że chleb nasz jedzą od tylu lat, wiernie służą najazdowi, wydają rannych, szpiegują itp. Było to nade dniem; Moskwa wyruszyła już z Ciechanowca i dla przemagających sił gonić ich nie uważałem za właściwe i bezpieczne i musiałem ograniczyć wyprawę należytym skarceniem Niemców. D. 23 celem zaopatrzenia oddziału w konie, siodła i broń zmuszony byłem wraz z oddziałem obywatela Kobylińskiego przejść kolej, a nie znalazłszy dobrego przewodnika uderzyłem wprost na plant, wypuściwszy naprzód strzelców. Spotkani przez 2 razy liczniejszego wroga, którego ilości dla ciemnej nocy nie mogliśmy zrazu ocenić, po 2 – godzinnej utarczce uważaliśmy za właściwe cofnąć się w porządku do wsi Siódmaki. Wróg mógł nas gonić i dlatego pomimo spóźnionej pory, bo do wsi przybyliśmy o 2 w nocy, rozstawiłem pikiety i nie pozwoliłem koni rozsiodłać, ażeby w każdej chwili być w pogotowiu do walki. Jakoż właśnie o 5 rano pikieta dała znać o zbliżaniu się oddziału piechoty i kozaków W kilka minut uformowałem swój oddział i zacząłem wychodzić ze wsi szóstkami drogą ku lasowi odległemu o 200 kroków od wsi. Kozacy rozpoczęli silny ogień; we wsi walka była niepodobieństwem i dlatego pozornym cofaniem się wywabiłem kozaków w pole, śmiałym zwrotem natarłem na zapędzonych w pogoni, po walce trwającej blisko pół godziny, zmusiłem do ucieczki i pędziłem aż do wsi Skłody, gdzie mieli swoje rezerwy. Wspomniana utarczka kosztowała nas 2 zabitych i 2 rannych. Zabici Jan Terlikowski i Franciszek Szmyc”[8].
30 VII 1863 roku w Wólce Markowskiej (obecnie Markowo) połączona jednostka otrzymała zaopatrzenie w broń i amunicję. Nadmiller przejął dowodzenie nad całością, a w związku z koniecznością wyjazdu rozkazał czekać na siebie. Była to decyzja Rządu Narodowego, który wyznaczał na dowódców oddziałów osoby z przygotowaniem wojskowym[9]. Jednakże czasu na odpoczynek nie było. W stronę Wólki Markowskiej z Białegostoku ruszyły 2 kolumny rosyjskie. Jedną dowodził baron Liwien, a drugą por. Iskandereck. W oddziale Kobylińskiego rozlokowanym w stodołach w Wólce Markowskiej zarządzono pogotowie bojowe. Połowa koni mogła być rozsiodłana na 2 godziny i tak na zmianę. W sytuacjach ekstremalnych ograniczano się jedynie do przetarcia grzbietu i koń niemal zaraz był siodłany. Porządku pilnował plutonowy oficer. Na każde 10 koni był wyznaczony żołnierz dyżurny. Stan koni był różny. Przeważała pstrokacizna. Zwierzęta mimo dbałości były w nienajlepszej kondycji. Wycieńczał je intensywny wysiłek wojenny. Na dobre karmienie często brakowało czasu. Na postojach obrok musiała dostarczać okoliczna szlachta. Odpowiadali za to żandarmi narodowi. Stan uzbrojenia też przedstawiał wiele do życzenia. Nie wszyscy mieli karabiny. Pistoletów, rewolwerów i pałaszy było bardzo mało. Powszechne były lance ale mało kto umiał nimi władać. Trzeba pamiętać, że żołnierzami u Kobylińskiego byli przeważnie gimnazjaliści w wieku do 20 lat.
Pozyskano informację, że we wsi Sietki (obecnie Sieśki) pojawili się kozacy. Wysłany 6 osobowy podjazd wrócił po kilku godzinach ostrzeliwując się przed pogonią. Siły Rosjan oceniono na 30 ułanów. Powstańcy otworzyli ogień. Zginął wtedy od kuli kozacki podoficer. Wcześniej zdążył jednak śmiertelnie przebić lancą Józefa Zdarnowskiego. Następnego dnia przyszło potykać się powstańcom z drugą kolumną dowodzoną przez por. Iskanderecka we wsi Ignatki. Czterech z nich dostało się do niewoli. Do 5 VIII połączone oddziały Kobylińskiego, Kwapiszewskiego i Górskiego kluczyły w powiecie bielskim. Było to zgodne z taktyką Rządu Narodowego, który zalecał aby unikać bitew i strat, a trwać przede wszystkim i niepokoić wroga. Chodziło o danie świadectwa przed Europą, że Polska walczy. Ciągle łudzono się nadziejami na francuską i angielską pomoc.
Noc z 4 na 5 VIII przyszło powstańcom spędzać w folwarku Puchły. Tu o świcie zostali zaatakowani przez pościg prowadzony z Bielska Podlaskiego przez płk Tigerstetta w sile 1 roty piechoty i 100 konnych. Pierwsza zaatakowała konnica. Powstańców chroniło wysokie ogrodzenie dworu. Ponadto na dziedzińcu było dużo drewna budowlanego złożonego w sągi. Zza tych osłon celnie rażono Rosjan. Poległo ich 10, a 2 raniono. Wśród zabitych był dowódca esauł Prusakow, który wcześniej chełpił się „ja ich wszystkich na postronkach przyprowadzę do Bielska”. Polacy utracili 8 koni, które rozbiegły się wśród zgiełku walki. Dowodzenie bitwą Kobyliński przekazał Bogusławowi Ejtminowiczowi (1830 – 1863). Nie czekając na rosyjską piechotę siły polskie ruszyły w kierunku Białowieży. Zwiad jednak donosił o licznych jednostkach rosyjskich tam rozlokowanych. Najgroźniejsi byli kozacy, którzy po 100 przeczesywali puszczę w poszukiwaniu powstańców. Kolejne 2 tygodnie upłynęły dla ludzi Kobylińskiego praktycznie bez schodzenia z koni. Bywało, że przez 3 dni nie było co do ust włożyć. Najgorszy był jednak brak wody. Pamiętnikarz po latach pisał: „Poza głodem dokuczał nam brak wody. W puszczy mało jest rzeczek, a są zdroje, w których poiliśmy konie i nabierali wodę do manierek od wódki jaką każdy miał przy sobie. Można było robić to raz w nocy, bo było blisko wsi, w której stało wojsko. Wycieńczenie było straszne. Choć w lesie, w dzień bardzo dopiekało i zwiększało pragnienie po mocno solonej słoninie, której resztki zjadaliśmy”.[10]
Pamiętnik Paweł Powierza spisywał u schyłku swojego życia (zmarł w 1914 roku). Siłą rzeczy daty pojawiają się tam rzadko. Z tego względu do umiejscawiania zdarzeń w konkretnym czasie trzeba odwoływać się do innych opracowań. Z relacji Powierzy wynika, że oddział po kilku dniach biedowania zdołał przejść w Tykocińskie i został rozlokowany w kilku miejscowościach. Chodziło o łatwość wyżywienia ludzi i zwierząt oraz lepszego ukrycia się. Kazimierz Kobyliński zakwaterował się ze swoim sztabem w Rzędzianach. Zajęli kilka domów. Dla odmiany Paweł Powierza z kolegami Masiukiewiczem i Stankiewiczem stacjonowali na plebanii w Kobylinie u księdza kanonika Juliusza Zaleskiego, który rok później okazał się zwykłym donosicielem do władz rosyjskich. Najpilniejszą kwestią było aby ludzie i konie nabrali sił po ostatnich przejściach. Broń ukryto. Konie wśród innych skubały trawę na pastwiskach. Powstańcy przebrani w miejscowe stroje wtopili się w otoczenie. Czas upływał na rozmowach i cieszeniu się promieniami słońca odchodzącego lata.
Niebezpieczeństwo jak zwykle przyszło znienacka. Nad ranem 12 VIII 1863 roku uzbrojeni robotnicy niemieccy z fabryki Moesa, wspomagani przez żołnierzy rosyjskich, napadli na Rzędziany. Rabunki i zniszczenia dokonane przez nich sięgnęły kwoty niemalże 1700 rubli. Gdy mieszkańcy prosili o pomoc rosyjskiego dowódcę aby powstrzymał rozbestwionych Niemców ten odrzekł, że może tylko rozkazywać swoim żołnierzom. Celem najścia było poszukiwanie powstańców. Na szczęście ci w porę ostrzeżeni przez mieszkańca Złotorii zdołali się ukryć za Narwią na Kępie Bogoskiej. Kazimierz Kobyliński w obliczu dekonspiracji podjął decyzję o zwołaniu oddziału. Miejscem zbiórki wyznaczył dwór Janino koło Tykocina. Żandarmi rozwieźli rozkazy do wszystkich rozproszonych żołnierzy oddziału. Stawili się wszyscy. Jako że był początek września powstańcy otrzymali bardzo przydatne w takich sytuacjach kożuszki. Po śniadaniu w Janinie oddział ruszył do Tykocina, gdzie uczestniczył w uroczystej mszy świętej. W międzyczasie zgłosili się do niego nowi ochotnicy. Zaczęło brakować koni. Z tego względu Kazimierz Kobyliński wydzielił trzy grupy z zadaniem pozyskania koni. Józef Władyczański[11] skierował się do powiatu wołkowyskiego i sokólskiego, gdzie zdobył 20 koni. Ppor. Antoni Arciszewski spod Goniądza i Knyszyna przyprowadził 16 koni, a Konstanty Kobyliński zabrał Moesowi w Choroszczy 24 konie.
Nowym miejscem postoju były Nieciece. Komendę nad oddziałem przejął na nowo Juliusz Nadmiller. Przywiózł on ze sobą nowe krótkie belgijskie sztucery z bagnetami oraz znaczną ilość amunicji. Od tej pory pod względem właściwości bojowych broń strzelecka powstańców górowała nad kozackimi janczarkami. Dołączyli ponownie do Litewskiej Kawalerii Górski z 60 ludźmi i Kwapiszewski z 80. Całość Nadmiller podzielił na 2 szwadrony. Jednym dowodził Kwapiszewski, a drugim Zdziechowski (oficer artylerii). Swoim adiutantem Nadmiller wyznaczył Kazimierza Kobylińskiego. Paweł Powierza wspomina zaś, że Kobyliński pod pretekstem choroby wyjechał aby żołnierze nie sarkali na zmianę dowódcy. Tymczasem Nadmiller zarządził dla całości ćwiczenia z taktyki i musztry, co już wkrótce miało zastosowanie w praktyce.
Nadmillerowi przyszło niebawem stoczyć dwie potyczki z Rosjanami. Pierwsza miała miejsce 3 IX pod Saniami (12 kilometrów od Wysokiego Mazowieckiego). Walka trwała 2 godziny, po czym Polacy musieli się wycofać. W boju polegli Apolinary Łaguna, Antoni Michalski, Damazy Bargielski, Toczyski, Wojtkowski oraz 3 innych. Rannych było 7. Odwagą i brawurą odznaczył się min. wachmistrz Józef Szajba, który z czasem awansował na dowódcę. Kolejne starcie miało miejsce 7 IX pod Brzeźnicami (6 kilometrów od Zambrowa). Zaczęło się od ataku na 36 kozaków, którzy przybyli po siano do dworu w Brzeźnicy. Pod dowództwem Józefa Szajby wysłano 35 osobowy patrol, który 4 kozaków położył trupem. Reszta uciekła do Zambrowa. Wkrótce nadeszły stamtąd większe siły rosyjskie. Po stronie polskiej dowodził Nadmiller i wykazał się dużymi zdolnościami. Jego umiejętna taktyka spowodowała, że Rosjanie zaniechali dalszego atakowania powstańców. Polacy mieli 8 rannych. Do tego trzeba doliczyć ranne 4 konie. Następnej nocy koło Kobylina zdarzył się jednak incydent, który złym cieniem położył się na osobie Nadmillera. Otóż dokonując kontroli posterunków przyłapał jednego wartownika na spaniu. Bez wgłębiania się w szczegóły skazał go na śmierć przez rozstrzelanie. Ów żołnierz nazywał się Kulesza, cieszył się dobrą opinią i miał wielu kolegów (wywodził się z tej okolicy). Wszyscy zaczęli świadczyć na jego korzyść. W końcu Nadmiller zmienił wyrok. Nakazał wydalić Kuleszę z oddziału i oddał go w ręce żandarmów. Chciał może w ten sposób zyskać sympatię podwładnych. Wiedział przecież jakim mirem cieszył się wśród swoich żołnierzy Kazimierz Kobyliński.
Na drugi dzień do oddziału przybył jeden z braci pechowego Kuleszy i oznajmił, że żandarmi powiesili go w lesie. Zostali oni natychmiast aresztowani. Zapytani dlaczego tak postąpili odpowiedzieli, że wykonali rozkaz Nadmillera. Ten z kolei niczego się nie wypierał. Skończyło się wszystko olbrzymią awanturą. Nie było komu zapanować nad wzburzonymi nastrojami. W tym samym czasie oficerowie byli na nabożeństwie żałobnym w kościele. Sytuację uratował naczelnik powiatu. Nakazał aresztować Nadmillera. Miał się odbyć nad nim sąd ale ostatecznie w nocy Nadmiller opuścił oddział. Dowódcą został ponownie Kazimierz Kobyliński. Witany był z radością i entuzjazmem. W Rządzie Narodowym zaistniałą sytuację oceniano początkowo jako bunt. Rozważano nawet wariant rozstrzelania winnych. Zwyciężył jednak rozsądek i trzeźwa ocena sytuacji. I tak po 4 dniach absencji Kazimierz Kobyliński wracał na należne mu miejsce. Razem z Nadmillerem odszedł z powodu choroby dowódca szwadronu Zdziechowski. Jego miejsce zajął Józef Szajba.
Na dwa tygodnie Kazimierz Kobyliński ruszył ze swoim wojskiem na północ, na tereny zamieszkane przez Kurpiów. Czas poświęcono przede wszystkim na odpoczynek. Jedynie każdego dnia przez dwie godziny ćwiczono musztrę. Z nostalgią wspominał ten okres Paweł Powierza: „Kurpie sami trzymali pikietę, pilnowali naszych koni, a nawet odbywali podjazdy. Poczciwy ten lud – karmił nas, strzegł i dawał wszelkie możliwe wygody. Przez cały czas partyzancki tylko wśród nich użyliśmy prawdziwego wypoczynku”.[12] Ze strony dowódcy innej partii Władysława Brandta (1836 – 1912) operującego na tym terenie padła propozycja wspólnego zaatakowania rosyjskiej komory celnej w Wincencie. Jednakże Kobyliński odmówił. Nie uważał personelu komory za prawdziwe wojsko, a z babami wojować nie zamierzał – jak się wyraził. Ostatecznie Brandt 18 IX 1863 roku atak wykonał własnymi siłami.
Naczelnik wojskowy powiatu augustowskiego gen. Zachar Maniukin wyznaczył 1000 rubli nagrody za wskazanie miejsca pobytu oddziału Kazimierza Kobylińskiego. Zadania tego podjęli się dwaj Żydzi z Białegostoku, którzy znali Kobylińskiego jeszcze z okresu przedpowstaniowego. Kręcili się oni już od dwóch tygodni po terenie usilnie dążąc do wytropienia powstańców. Na poczet wydatków zdążyli już zainkasować 300 rubli. Nie uszło to uwadze ludności. Szpiedzy zostali schwytani przez żandarmów narodowych: Franciszka Makowskiego i Józefa Kuleszę Gawka (obaj z Nowego Wykna) i dowiezieni do obozu Kobylińskiego. Żydzi podczas przesłuchania przyznali się do swoich niecnych zamiarów. Próbując ratować skórę proponowali ponoć wciągnięcie Maniukina w zasadzkę ale nikt nie wierzył w ich dobre intencje. Poszli na stryczek. Kazimierz Kobyliński zezwolił jedynie aby napisali listy pożegnalne do swoich żon. Wysłano je w kopercie adresowanej do … Maniukina.
12 X 1863 roku pod Księżopolem (23 kilometry na płd. – wsch. od Ostrołęki) oddział Kazimierza Kobylińskiego starł się z rosyjską kolumną mjr Chorbiewicza, który maszerował mając w ariergardzie kozaków dowodzonych przez esauła Suchowa. Straty Rosjan obliczono na 38 żołnierzy, natomiast po stronie powstańców poległo 6, a rannych było 5. Po tej potyczce Rosjanie podejmowali działania aby otoczyć oddział Kobylińskiego i go zniszczyć. Ten zdołał jednak ujść pogoni i postanowił przejść w Lubelskie. Niestety, nasycenie terenu wojskami przeciwnika było zbyt duże aby planowany manewr powiódł się. W dniu 27 X Kobyliński przechodzący w kierunku Kuflew – Kałuszyn został dostrzeżony przez ppłk Bałabana. Powstańcy wyparci z lasu byli ścigani przez Rosjan na odcinku 7 wiorst. Straty po naszej stronie sięgnęły 80 zabitych i 24 rannych i wziętych do niewoli. Dwa dni później Kazimierz Kobyliński mający pod sobą 300 żołnierzy zmuszony jest bić się koło Wierzbna z 600 osobową kolumną płk Rambacha. Polacy znowu ponieśli znaczne straty, a w tym 29 rannych dostało się do niewoli. Ale najgorsze było przed nimi. Kazimierz Kobyliński otrzymał od płk Adama Andrzeja Zielińskiego wezwanie do przyjścia z pomocą pod Mińsk. Nocą z 3 na 4 XI 1863 roku oddział ruszył w kierunku Mieni. Po przybyciu rankiem na miejsce podkomendni Kobylińskiego z marszu musieli wejść do bitwy. W pierwszym etapie zajęto pozycję na skraju lasu i w szyku pieszym przez parę godzin prowadzono z Rosjanami ogień strzelecki. Sytuacja zmieniła się z chwilą przybycia rosyjskiej piechoty. Ich tyraliery zaczęły podchodzić do lasu. Siły polskie były zbyt szczupłe aby wdać się w walkę wręcz. Kawalerzyści Kobylińskiego dosiedli koni. Rozpoczął się odwrót. Za Polakami pędzili dragoni i kozacy. Kto tylko został w tyle ginął od pik i szabel. Sytuacja stawała się dramatyczna. Konie nie wytrzymywały tempa. Przecież całą poprzednią noc szły w forsownym marszu. Tak tą chwilę zapamiętał Paweł Powierza: „Pędziłem przy Kobylińskim, razem z jego synami. Był ranny w bok. Podtrzymywaliśmy go na koniu i dalej uciekali. Przyłączało się do nas jeszcze kilkunastu partyzantów, ażeby pomóc w uprowadzeniu naczelnika. Dragoni ciągle strzelali, a my nie mogliśmy rozwinąć szybkiego biegu. Wtem padł koń Kobylińskiego. Już nie podniósł się. Wsadzić naczelnika na innego konia nie zdołaliśmy. Był tak osłabiony, że nie mógł dźwignąć się. Zdołał zwrócić się do synów i słabym głosem powiedział: Ja tu już zostanę, a wy – ojcowskim prawem rozkazuję: ratujcie się! Dragoni pędzili na nas ze wzniesionymi szablami… Tak ponieśliśmy największą klęskę w dziejach naszej partii. Zginął naczelnik – tak bardzo przez wszystkich ceniony – i około 50 powstańców. Jednakże partia rozbita nie była, bo ci co pozostali przy życiu – zebrali się znowu”.[13]
Następnego dnia synowie Kazimierza Kobylińskiego – Adolf i Konstanty, przebrani za miejscowych chłopów odnaleźli koło wsi Żaków na pobojowisku ciało ojca i zajęli się jego pogrzebem. Razem z innymi poległymi został on pochowany we wspólnym grobie przy kościele w Siennicy. Aby oddać klimat ówczesnego czasu przytoczę zgodnie z ówczesną pisownią zapis z Księgi Zmarłych tamtejszej parafii – „Działo się w Mieście Siennicy dnia siódmego Listopada Tysiąc Ośmset Szesdziesiątego Trzeciego roku o godzinie trzeciej po południu. Stawili się Franciszek Wilk lat czterdzieści i Franciszek Strzelec lat trzydzieści dwa mający, obydwa gospodarze rolni w Starej Siennicy zamieszkali i oświadczyli, iż dnia dzisiejszego o godzinie dwunastej w południe znaleźli dwóch żołnierzy polskich na Żakowskim polu bitwy z których jeden miał świadectwo Mateusz Polkowski z gminy Mscichy w Augustowskiem z wsi Karwowa lat czterdzieści dziewięć mający, a drugi Krupiszewski z okolicy Brześcia około lat trzydziestu mający, w dniu następnym przywieziono sześciu poległych, z których jeden był Kobylański Naczelnik oddziałów Polskich lat około pięćdziesięciu mający, obywatel z okolicy Białego Stoku zostawił żonę i dzieci, pięciu zaś różnego wieku, Nazwisk, imion oraz pochodzenia onych niewiadomo – wszystkich ciała na cmentarzu siennickim pochowane. Po przekonaniu się naocznie o haniebnych zadanych im ranach, – Akt ten stawającym przeczytany przez Nas tylko podpisany został – gdyż stawający pisać niemieją. Xsiądz Feliks Świętochowski Administrator Parafii Siennickiej utrzymujący Akta Stanu Cywilnego.”[14]
Synowie Kobylińskiego po śmierci ojca już nie powrócili do oddziału. O młodszym – Konstantym – wiadomo nie wiele. W 1863 roku miał zaledwie 17 lat. Do marca następnego roku razem z bratem Adolfem ukrywali się na Podlasiu we dworze Karskie. Tam został aresztowany i skatowany przez kozaków. Za udział w powstaniu zesłano go do rot aresztanckich na Syberię. Powrócił dopiero po 1917 roku i zmarł w niepodległej Polsce. Los starszego brata – Adolfa – był bardziej tragiczny. Uniknął aresztowania w Karskich dzięki lepszej kryjówce. Stamtąd przeniósł się do majątku Szydłowskiego w Petrykozach. Latem 1864 roku Adolf Kobyliński sam zgłosił się do gen. Zachara Maniukina, który urzędował w Siedlcach (obowiązywał wówczas carski ukaz o amnestii dla powstańców). Po spisaniu zeznań Maniukin wyraził nawet ubolewanie dla cierpień rodziny Kobylińskich. Kierując się współczuciem zatrudnił Adolfa Kobylińskiego w swojej kancelarii z pensją 60 rubli rocznie. O tej zadziwiającej pobłażliwości doniesiono Murawiewowi w Wilnie. „Wieszatiel” zażądał dostarczenia Kobylińskiego do Wilna. Maniukin nie zgodził się. Murawiew poskarżył się na to namiestnikowi w Warszawie. Wówczas na jego polecenie aresztowano Adolfa Kobylińskiego i osadzono w więzieniu w Grodnie. Wśród więźniów, których było około tysiąca, znajdowały się osoby wszelakich stanów: szlachta, studenci, nawet rosyjscy wojskowi oskarżeni za nadużycia. Stąd ekspediowano ludzi z wyrokami sądowymi na Syberię (ci udawali się na dworzec kolejowy), a innych za „Skidelską zastawę” (miejsce egzekucji przez powieszenie). Podczas pobytu w więzieniu Adolfowi bardzo pomagała siostra Józefa. Gdzie tylko mogła zabiegała o protekcję. Dotarła nawet do następcy Murawiewa – gen. gubernatora wileńskiego Aleksandra Potapowa. Wsparcia udzielał w dalszym ciągu gen. Maniukin. Wszystko wydawało się iść ku lepszemu. Niestety przed Komisją Grodzieńską, która orzekała wyroki Adolf Kobyliński usłyszał – śmierć przez powieszenie. Było to tak nagłe, że zmarł po trzech dniach wskutek napięcia nerwowego.[15]
Nie wiele lepiej los obszedł się z rodziną Tomasza Kobylińskiego z Horodnian. On sam został w dniu 9 X 1863 w dużym transporcie wywieziony z Wilna na zesłanie do Tobolska. Starszy syn – także o imieniu Adolf, za udział w powstaniu trafił za karę w sołdaty, tj. we wrogim mundurze musiał walczyć za obcą sprawę. O młodszym Edmundzie wiadomo, że trafił na Sybir, skąd w 1869 roku został zwolniony
Siostrzeniec Kobylińskich – Adolf Nowosielski – za waleczność dosłużył się stopnia kapitana w powstańczej kawalerii. 19 I 1864 roku pod Rudą Korybutowską został ciężko ranny i po tygodniu zmarł.
Żona Kazimierza Kobylińskiego – Wiktoria – na wieść o tych wszystkich nieszczęściach dostała pomieszania zmysłów i zmarła w obłąkaniu. Kiedy i gdzie, i gdzie spoczywa nie wiadomo.
Majątek Kazimierza Kobylińskiego w Zalesianach został przez Rosjan skonfiskowany i zlicytowany. Zakupił go duchowny prawosławny, prawdopodobnie o nazwisku Antonowicz. Następnie jego córka wniosła go w posagu do rodziny Łoszkiejtów. W sierpniu 1915 roku Łoszkiejtowie wyjechali do Rosji w obawie przed zbliżającym się frontem niemieckim. Z odmętów rewolucji uratował się tylko syn, Borys Łoszkiejt, który powrócił do Zalesian. Był typem hulaki, utracjusza i birbanta. Zaczął wyprzedawać po kawałku ziemię, a gdy było mało zaciągał kredyty w banku. W latach trzydziestych był tak zadłużony, że zbiory jeszcze na polu były już zajmowane przez bank. Mimo to nadal używał życia. Jego hulanki w Białymstoku trwały po kilka dni. Jak wracał to z fasonem. Najpierw jedna dorożka wiozła laskę i kapelusz Borysa, na drugiej dorożce kiwał się on sam. Po wejściu Sowietów w 1939 roku został szybko aresztowany i ślad po nim zaginął.
Potomkowie Kazimierza Kobylińskiego podejmowali kroki w niepodległej Polsce na rzecz odzyskania ojcowizny. Dopiero wiosną 1939 roku zdołali uzyskać wyrok sądowy przyznający im 80 hektarów z 330, które skonfiskowali Rosjanie. Wszystko utracono po reformie rolnej ogłoszonej przez PKWN w 1944 roku. Dziedzictwo rodu Kobylińskich, gniazdo rodzinne od 300 lat, bezpowrotnie przepadło.
Lekkie wzniesienie na którym stał dwór Kazimierza Kobylińskiego w Zalesianach.
Las w oddali to strona wschodnia. Z prawej niewidoczna złamana lipa. (fot. Henryk Zdanowicz)
Tyle o Kazimierzu Kobylińskim. Warto jeszcze wspomnieć jego żołnierzy z Litewskiej Kawalerii. W oddziale służyło min. 20 uczniów z białostockiego gimnazjum z klasy szóstej i siódmej. Oto ich nazwiska oraz innych żołnierzy:
-Arciszewski Antoni, urodził się w 1842 roku w Zabłudowie, obywatel ziemski, przez 2 tygodnie służył w oddziale Duchińskiego, następnie przeszedł do Kobylińskiego. Walczył pod Waliłami, Brzozowym Błotem, Ustroniem, Puchłami, Szczodruchami, Zambrowem i Księżopolem. Dosłużył się stopnia kapitana;
– Białobrzeski Karol, pochodził z powiatu bielskiego, absolwent wspomnianego gimnazjum, potem słuchacz Uniwersytetu Kijowskiego, zginął we wrześniu 1863 roku pod Księżopolem;
– Jan Marcin Cieślikowski, ur. w 1842 (ew. 1843) roku w Bielsku Podlaskim, białostockie gimnazjum ukończył w 1862 roku. Udzielał się w konspiracji przedpowstaniowej. Służył początkowo jako szeregowy, potem porucznik. Dowodził plutonem. Kampanię zaczął w oddziale Duchińskiego, potem służył w kawalerii Kobylińskiego. Po śmierci tegoż przeszedł do Wróblewskiego. Walczył pod Waliłami, Puchłami, Księżopolem, Uścimowem, Małą Bukową. Ranny pod Saniami. Po powstaniu w Zurychu uzyskał tytuł inżyniera. Wrócił do Galicji i zatrudnił się w austro – węgierskich kolejach państwowych. W Polsce niepodległej również pracował w kolejnictwie. Odznaczony Krzyżem VM. Zmarł w 1927 roku
– bracia Deramer, jeden zginął w czerwcu 1863 roku w potyczce pod Hutą, drugi był zesłany na Syberię;
– Grodzki, uczeń gimnazjum, po powstaniu wyemigrował do Francji, wiedziony tęsknotą wrócił do kraju, skończył w obłąkaniu;
– Juszkiewicz, pochodził z Kobryńskiego, brał udział w bitwach pod Waliłami, Szczodruchami, Księżopolem, Mińskiem. Zginął 31 XII 1863 roku w Krasnostawskiem. Osierocił żonę i 3 dzieci;
– Łaguna Apolinary, służył jako oficer plutonowy, poległ 3 IX 1863 roku pod wsią Sanie „w uporczywej obronie zarąbawszy 6 kozaków” („Czas” , nr 219/1863);
– Łakuna, były wachmistrz armii rosyjskiej, brał udział w bitwach pod Waliłami i Zambrowem, gdzie poległ;
– Łapiński, lat 18, pochodził z Topczewa, poległ w sierpniu 1863 roku w bitwie koło Zambrowa;
– Łukianowicz, pochodził z Prużańskiego, pracował jako urzędnik leśnictwa w powiecie Białostockim, bądź Bielskim. Uczestniczył w bitwach pod Waliłami, Zambrowem i Piskami. W tej ostatniej otoczony przez kozaków 6 zarąbał, na koniec strzałem z rewolweru życie sobie odebrał;
-Malewski Wiktor (1846 – po 1933), pochodził z Suwalszczyzny, do powstania poszedł będąc uczniem gimnazjum w Łomży i przyłączył się do oddziału Skarżyńskiego, a po jego rozdzieleniu trafił do kawalerii Kazimierza Kobylińskiego. Walczył pod Białymstokiem i na Kurpiach. Koło Księżopola szwadron w którym służył dostał się pod ogień rosyjskiej artylerii. Wzięty do niewoli pod Plewkami był torturowany. Trafił do więzienia w Łomży, skąd zdołał wydostać się dzięki łapówce. Oprócz niego w powstaniu walczyło jeszcze 4 rodzonych braci. Jeden z nich zginął pod Augustowem. W II RP Malewski mieszkał w Warszawie, przy Krakowskim Przedmieściu 17 i był wiceprezesem Stowarzyszenia Wzajemnej Pomocy Uczestników Powstania 1863 r.;
– Michalski Antoni, syn obywatela ziemskiego, lat 18, uczeń białostockiego gimnazjum. Brał udział w bitwach pod Waliłami i pod wsią Sanie, gdzie 4 IX 1863 roku poległ, („Czas”, nr 219/1863);
– Michałowski, uczeń gimnazjum, po powstaniu wyemigrował. Wrócił do kraju, zmarł w obłąkaniu;
– Okinczyc, uczeń gimnazjum, szerszych danych brak;
– Olszewski, pochodził z radzyńskiego, lat 40, urzędnik kolei warszawsko – petersburskiej. Walczył pod Waliłami, Zambrowem, Piskami, Mińskiem i Małą Bukową, gdzie zginął;
– Pietraszko Jan, lat około 30, do powstania przeszedł z armii rosyjskiej. Zginął w Mławskiem w 1863 roku;
– Pluto, uczeń gimnazjum, po odbyciu kary zesłania wrócił do kraju, zmarł śmiercią samobójczą;
– Powierza Paweł (1844 – 1914), ojciec posiadał majątek w Niewodnicy Nargilewskiej, Paweł Powierza ukończył gimnazjum w Białymstoku, w 1863 roku wstąpił do oddziału Kazimierza Kobylińskiego, pod koniec życia spisał wspomnienia w których zawarł min. okoliczności śmierci swojego dowódcy;
– Radziwonowicz Jan, z Białostockiego, lat 28, urzędnik Izby Skarbowej. Poległ w bitwie pod Waliłami 28 IV 1863 roku;
– Romiszewski, weteran powstania 1831 roku, poległ w Mławskiem w 1863 roku;
– Stankiewicz, uczeń białostockiego gimnazjum, po powstaniu wyemigrował;
– Szmyc (ew. Schmidt) Franciszek, urodzony w Białymstoku, uczeń 7 klasy tut. gimnazjum, lat 18. Poległ w bitwie pod Siódmakami 24 VII 1863 roku;
– Tański, lat 26, pochodził z powiatu Bialskiego, służył w oddziale Kobylińskiego (ew. Lutyńskiego), poległ w stopniu porucznika pod Kockiem;
– Tarczewski Józef, oficjalista z Lubelskiego, służył w oddziale Rogińskiego, potem Stasiakiewicza, by na koniec trafić do Kobylińskiego. Poległ w czerwcu 1863 roku;
– Tarlecki, do powstania przeszedł z armii rosyjskiej. Poległ pod Siódmakami 24 VII 1863 roku;
– Toczyski Edward, syn profesora, uczeń białostockiego gimnazjum. Zmarł w Białymstoku w sierpniu 1863 roku z ran zadanych pod Zambrowem. W chwili śmierci miał lat 21 („Czas”, nr 219/1863);
– Topczyński, poległ pod Wólką Markowską jako żołnierz oddziału Kobylińskiego;
– Ulasiński, zginął w Mławskiem w 1863 roku;
– Władyczański Józef, ur. w 1842 roku, był oficerem w oddziale Kobylińskiego, zmarł w Warszawie w 1884 roku;
– Wojtkowski (ew. Wojtowski), lat 18, poległ jako ułan w bitwie pod Zambrowem w sierpniu 1863 roku;
– Zerkowski Aleksander, syn emerytowanego urzędnika z województwa Grodzieńskiego (ew. Augustowskiego) poległ we wrześniu 1863 roku jako żołnierz oddziału Kobylińskiego;
– Zieliński (ew. Zieleński), pochodził z Łomżyńskiego. W oddziale Kobylińskiego służył jako wachmistrz. Walczył pod Waliłami i Kombrowem. Zginął12 X 1863 roku pod Księżopolem;
– Żyliński Feliks, wywodził się z powiatu Białostockiego, w oddziale Kazimierza Kobylińskiego służył jako wachmistrz, zginął 11 X 1863 roku w starciu pod Pieskami mając zaledwie 18 lat.
Tyle zaledwie nazwisk udało mi się wyszperać z różnych źródeł. Gloria Victis.
Henryk Zdanowicz
[1] Kopie dokumentów zostały udostępnione autorowi przez p. Lecha Kobylińskiego, wnuka Edmunda Kobylińskiego (syna Tomasza Kobylińskiego)
[2] Paweł Powierza, „Wspomnienia z Powstania Styczniowego 1863 roku”, Białystok 1996
[3] Paweł Powierza, „Wspomnienia”, s. 19
[4] Ignacy Aramowicz, „Marzenia”, Warszawa 1981, s. 30
[5] Ignacy Aramowicz, „Marzenia”, s.13
[6] Paweł Powierza, „Wspomnienia”, s. 15
[7] Juliusz Nadmiller (1823 – 1903) – oficer w Legionie Polskim, w l. 1848 – 49 walczył na Węgrzech, w Paryżu ukończył szkołę przygotowawczą inżynierów
[8] „Czas”, nr 191 z 23 VIII 1863 roku
[9] Gdyby Kazimierz Kobyliński był oficerem Armii Rosyjskiej, to w takim wypadku mianowanie Nadmillera dowódcą oddziału nie miałoby sensu.
[10] Paweł Powierza, „Wspomnienia”, s. 27
[11] Józef Władyczański(1842 – 1884) – zmarł w Warszawie, spoczywa na Powązkach
[12] Paweł Powierza, „Wspomnienia”, s. 34
[13] Paweł Powierza, „Wspomnienia”, s. 36 – 37
[14]Bogdan Kuć, „Historyczna sensacja”, Tygodnik Powiatu Mińskiego i Wesołej LOKALNA, nr 20 z 15.05.2013 roku, str.3
[15]Litewskie Państwowe Archiwum Historyczne w Wilnie, akta nr 1248 – 1 – 839, „Szlachcic białostockiego powiatu Kobyliński Adolf”, k. 148, 1866.III.24 – V.13