Anna Dąbrowska-Czochańska – Wspomnienia o Henryku Klimowiczu

Mój pradziadek, Wiktor Klimowicz, przybył do Choroszczy w poszukiwaniu pracy. Zatrudnił się w fabryce Moesa i tu znalazł sobie żonę. Anna Wurm była córką pracowników fabryki sukna, którzy przybyli tu z Niemiec. Po ślubie młodzi zamieszkali gdzieś w okolicach fabryki, by później przenieść się do drewnianego domu przy ulicy Sienkiewicza (obok domu pana Gawli). Dziś ten dom już nie istnieje. Wkrótce na świat przyszły dzieci. Najstarsza – Władysława (1898), później Teresa (?), Henryk (1903) i najmłodsza Stefania (1912).

Henryk był „oczkiem w głowie” rodziców i sióstr. Przystojny, wesoły, obdarzony talentem muzycznym (grał na gitarze), łatwo nawiązywał kontakty z ludźmi. W 1940 roku poślubił Wandę – dziewczynę z pobliskiej wsi, która pracowała w Choroszczy w pożydowskiej aptece, usytuowanej w narożnym domu przy Rynku 11 Listopada, naprzeciwko plebanii. Babcia Władysława często wspominałą wspólne wieczory, gdy młodzi zabawiali rodzinę i przyjaciół piosenkami. W tym czasie Henryk pracował w szpitalu (dawnej fabryce) jako sanitariusz. W 1941 roku, w czerwcu, gdy Rosjanie okupujący Choroszcz wycofywali się na wschód, doszło do zabicia tzw. „politruka” czyli oficera politycznego. Strzał padł z wieży kościoła i automatycznie podejrzanym stał się ówczesny proboszcz ks. Pieściuk. Został on ujęty i zabrany przez Rosjan. Istniało duże zagrożenie, że już nie powróci żywy.

Na wieść o aresztowaniu proboszcza, lekarz żydowski Izaak Frydman postanowił interweniować. Ksiądz proboszcz był osobą bardzo szacowną, a krążące plotki wskazywały na to, iż sami Rosjanie pozbyli się znienawidzonego „politruka”. Lekarz poprosił o wsparcie Henryka i drugiego sanitariusza pochodzenia żydowskiego, Jankiela Sidorańskiego. Udali się z prośbą do dowódcy Rosjan, aby uwolniono niewinnego księdza. W tym samym czasie ksiądz cudem odzyskawszy wolność wrócił do Choroszczy. Ci trzej zaś zapłacili życiem swój chwalebny czyn. Bolszewicy dokonali prawdziwej egzekucji – ciała „parlamentariuszy” posiekane szablami ukryli pod stertą gałęzi przy szosie niedaleko Żółtek. Przypadkowy przechodzeń po trzech godzinach odkrył makabryczne znalezisko.

Mord ten wstrząsnął mieszkańcami Choroszczy, a szczególnie rodziną Henryka. Żona, rodzice i trzy siostry z rodzinami opłakiwali go, a ciało złożono w rodzinnym grobowcu. Zofia (najmłodsza z trzech córek Władysławy) także pamięta tę smutną uroczystość – miała wtedy dziewięć lat. Dzisiaj wspólnie z Henrykiem spoczywają jego rodzice i najmłodsza siostra – Stefania. Moja babcia po wielu latach opowiadając mi tę historię nie potrafiła powstrzymać łez. Bolało ją szczególnie to, jak bardzo zmasakrowano ciało jej ukochanego brata. Stefania, pełna żalu, powtarzała zawsze – „to była taka niepotrzebna śmierć”.

 

Anna Dąbrowska-Czochańska

zdjcie_2

zdjcie_1

zdjcie_4

zdjcie_5

Ten wpis opublikowano w kategoriach: Artykuły, Wspomnienia. Dodaj do zakładek ten link.

Komentowanie wyłączono.