Stanisław Turecki (1884-1941) – komendant POW, burmistrz Choroszczy i naczelnik ChOSO w latach międzywojennych. Wspomnienia córki
Mój ojciec, Stanisław Turecki, urodził się w Choroszczy w 1884 roku. Dziadkowie, Mikołaj i Izabela z Andruszkiewiczów, mieszkali na końcu ulicy Piaskowej, naprzeciw kapliczki św. Jana. Byli właścicielami gospodarstwa rolnego. Mieli trzech synów: Feliksa, Stanisława i Pawła oraz trzy córki: Ludmiłę, Kazimierę i Albinę. Feliks, Ludmiła i Kazimiera wyemigrowali do USA. Paweł zmarł młodo, nie był żonaty. Albina wyszła za mąż za Wincentego Tureckiego z Zastawia i miała czworo dzieci: Jana, Jadwigę, Stanisława i Hipolita.
Zarówno Feliks, jak i mój ojciec byli w młodości działaczami PPS (Polskiej Partii Socjalistycznej). Nie wiem, jakie wykształcenie otrzymał mój ojciec. Na pewno biegle władał językiem rosyjskim, a w dwudziestoleciu międzywojennym podobno podejmował próbę przygotowania się do matury. Niestety mam niewiele informacji czym, poza rolnictwem, zajmował się w młodości ojciec. Na pewno odbywał służbę wojskową w carskiej armii. Z zachowanych dokumentów archiwalnych wynika, że w lipcu 1914 r. został zmobilizowany i wraz z kilkutysięczną grupą rezerwistów skierowany do Rygi. Do Choroszczy powrócił prawdopodobnie w 1917 r. z 1. Korpusem gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego.
Wiem, że mój ojciec pisał pamiętnik. Przechowywał w biurku dwa lub trzy grube bruliony w sztywnej oprawie. Niestety, po wybuchu wojny i wejściu „pierwszych sowietów” spalił wszystko w obawie przed represjami. Z opowiadań mamy, której udawało się ukradkiem coś przeczytać, wynika, że przyczynił się do uwolnienia białogwardzistów więzionych w twierdzy bolszewickiej. Poza tym miał za sobą aktywną działalność w Polskiej Organizacji Wojskowej.
W 1918 r. został wybrany komendantem POW w Choroszczy; nosił pseudonim „Olsza”. Moja babcia wspominała, jak przemawiał na wiecu w Choroszczy i zapamiętała słowa: „Obywatele i obywatelki, stał się cud. Oto widzimy przed sobą żołnierza polskiego”. Periodyk „Chata Polska” w numerze 37 1919 r. informował, że S. Turecki był delegatem miasta Choroszcz na I Inauguracyjny Sejmik Powiatowy w Białymstoku. Drugim delegatem był Aleksander Raczkowski.
W latach dwudziestych ubiegłego wieku mój ojciec pełnił w Choroszczy przez szereg lat funkcję burmistrza. „Dziennik Białostocki” nr 66 z 30 marca 1923 r. zamieścił wzmiankę, że burmistrz Choroszczy S. Turecki został prezesem Oddziału Związku Strzeleckiego. Ten sam dziennik 11 lipca 1927 donosił, że S. Turecki został ponownie wybrany na burmistrza Choroszczy.
Ojciec udzielał się również w Choroszczańskiej Ochotniczej Straży Ogniowej. Prawdopodobnie był członkiem zarządu ChOSO już od 1912 r., a w latach 1921-26 pełnił funkcję naczelnika. Z opowiadań mamy pamiętam, że na ćwiczeniach strażackich demonstrował skok z budynku szpitalnego na trzymaną przez strażaków płachtę. Skok nie był w pełni udany i ojciec doznał kontuzji kręgosłupa.
Podczas komasacji gruntów osiedlił się na terenie Szyszkowizny i równolegle z obowiązkami burmistrza prowadził spore, bo ok. 20 hektarowe, gospodarstwo rolne. Zbudował duży drewniany dom i budynki gospodarcze. Nazwał swoją posiadłość Stanisławowem i tę nazwę można odnaleźć na przedwojennych mapach.
Ojciec przez długi czas był kawalerem, ożenił się dopiero w wieku 40 lat. Prowadził ożywione życie towarzyskie i udzielał się publicznie. Zachowało się zdjęcie ze spotkania towarzyskiego w gronie nauczycieli miejscowej szkoły. Na pewno nie stronił od płci przeciwnej. Już w dorosłym życiu spotykałam panie, które wspominały, że były adorowane przez mego ojca.
Utrzymywał też przyjazne kontakty z wybitnymi osobistościami z Białegostoku. Był to między innymi ksiądz Stanisław Hałko, dyrektor Państwowego Gimnazjum im. Króla Augusta. Pamiętam, jak tuż przed wojną, podczas żniw, przyszedł do nas znajomy gospodarz z synem i poprosił ojca o pomoc w umieszczeniu syna w szkole ks. Hałki. Zastąpił ojca przy koszeniu, aby mógł niezwłocznie udać się do Białegostoku i załatwić sprawę. Z monografii Jana Dworakowskiego wynika, że ks. Hałko w czasie wojny był nękany przez NKWD i schronił się w Generalnej Guberni. Niestety został aresztowany przez gestapo i zmarł w Oświęcimiu w 1943 r.
W 1947 r. mój brat starał się o przyjęcie do gimnazjum męskiego przy ul. Fabrycznej w Białymstoku. Ówczesny dyrektor, Konstanty Kosiński, przypomniał nam przy tej okazji, że wraz z naszym ojcem redagował „Gazetę Białostocką. Dzień Dobry: dziennik ilustrowany”.
***
Teraz pora już opowiedzieć o naszym życiu rodzinnym. Ojciec w 1926 r. ożenił się z Weroniką Żakowską, młodszą o całe 20 lat. Mama miała niepełne wykształcenie nauczycielskie i przez pewien czas prowadziła w Choroszczy prywatne przedszkole. Uczęszczał do jego miedzy innymi syn aptekarza Jakuba Lichtensteina. Kiedy spotkaliśmy się w 1993 r. w Warszawie, były podopieczny mojej mamy bardzo ciepło ją wspominał. Mama w latach dwudziestych działała też w Stowarzyszeniu Młodzieży Katolickiej, gdzie przez pewien czas pełniła funkcję prezeski.
Podejrzewam, że przyjęcie oświadczyn ojca było dla mamy pewnym aktem desperacji. Opowiadała nam po latach, że była nieszczęśliwie zakochana w inspektorze szkolnym Włodzimierzu Tarło-Mazińskim. Miłość była wprawdzie odwzajemniona, niestety obiekt uczuć był już żonaty, a rozwód nie wchodził w rachubę. Narzeczeństwo moich rodziców trwało prawdopodobnie krótko, gdyż mama wspominała, że jeszcze jakiś czas po ślubie zwracała się do męża „panie burmistrzu”.
Początkowe onieśmielenie z czasem jednak minęło, ponieważ w dwa lata po ślubie narodził się mój brat, a później ja. Mama była osobą pogodną, wesołą i zalotną. Mogła się podobać przyszłemu mężowi. Ukradkiem wyczytała w jego pamiętniku, że w jakiś czas po ślubie zanotował: „Dochodzę do wniosku, że moja żona jest więcej niż niebrzydka”. Ślubu udzielał bliski przyjaciel ojca ks. Adam Ostrowski. On też zapobiegł nagłej decyzji mojej mamy o zerwaniu zaręczyn w przededniu ślubu. Babcia opowiadała, że w wyniku interwencji ks. Ostrowskiego, wymogła na swojej niezbyt odpowiedzialnej córce, aby stanęła przed ołtarzem.
Ja urodziłam się w 1930 roku. Mama nazwała mnie Zosią, ale ojciec nigdy nie zaakceptował tego imienia i zawsze nazywał mnie Bożenką. Podobnie nie akceptował imienia mego brata Leszka. Wołał na niego po prostu „Mały”. Po latach okazało się, że imienia Leszek nie zaakceptował również ks. Ostrowski i do metryki chrztu wpisał imię „Stanisław”. Wyszło to na jaw dopiero, gdy mój już pełnoletni brat odbierał z parafii metrykę chrztu. Ja zostałam ochrzczona już przez ks. Franciszka Pieściuka i otrzymałam tylko jedno imię – Zofia. Mój ojciec i ks. Pieściuk nigdy nie darzyli się sympatią. Obaj bardzo twardo stali przy swoich zapatrywaniach. Naszym wychowaniem zajmowała się mama.
Ojciec bardzo często bywał nieobecny, gdyż dużo czasu poświęcał sprawom publicznym. Miał znaczny autorytet i często bywał rozjemcą w sporach rodzinnych czy sąsiedzkich. Był podobno doskonałym mówcą, choć w domu rzadko się odzywał. Wzbudzał w nas, dzieciach, niebywały respekt. Nigdy nas nie karcił, wystarczyło jedno surowe spojrzenie, żebyśmy błyskawicznie spełniali wszystkie polecenia. Wydaje mi się teraz, że miał znaczne zdolności przywódcze.
W szkole oboje z bratem uczyliśmy się dobrze i zachowywaliśmy się wzorowo. Toteż rodzice nie mieli zwyczaju bywania na wywiadówkach. Niestety zapomnieli też zapisać mnie do szkoły, kiedy skończyłam siedem lat. Mama po prostu poleciła mi, co mam powiedzieć wychowawczyni pierwszej klasy i wysłała mnie na rozpoczęcie roku szkolnego. Moja przyszła wychowawczyni, Maria Pomian, wysłuchała jak się nazywam, kiedy się urodziłam i kim są moi rodzice. Żeby się upewnić, co do imion rodziców, zapytała, jak mama mówi do tatusia. Odpowiedziałam: „Stach”. „A jak tatuś mówi do mamy?” I tu był kłopot. Bo ojciec nie lubił imienia Weronika i zwracał się do swojej żony „Mamuśka”. Uznałam, że nie to chciała usłyszeć pani wychowawczyni i powiedziałam, że tatuś do mamusi się nie odzywa. Nic dziwnego, że nasi rodzice nie lubili pokazywać się później w szkole. Ze słowem „tatuś” też zresztą był problem. Nie nauczono nas, jak należy zwracać się do ojca, więc mówiliśmy tak, jak mama – „Stach”, na przykład „Stach, chodź na obiad”. Wiele osób się tym gorszyło.
W 1939 r. miały odbyć się wybory samorządowe. Ojciec postanowił kandydować na stanowisko burmistrza Choroszczy. Pamiętam, jak wędrował na rowerze po okolicy i prowadził swoją kampanię wyborczą. Niestety wybuchła wojna i wybory nie doszły do skutku. Po nadejściu „pierwszych sowietów” odwiedziła nas delegacja miejscowych komunistów z propozycją, żeby ojciec objął urząd przewodniczącego – predsjedatiela – miasta Choroszcz. Mama, po zasięgnięciu porady od swoich białostockich szwagrów, przekonała ojca, że to może być niebezpieczne, i że powinien uciekać do Generalnej guberni. Ojciec wyruszył w drogę, ale zanim dotarł do Białegostoku, uznał ucieczkę za czyn nieobywatelski i zawrócił, żeby objąć urząd, żywiąc nadzieję, że będzie mógł być pomocny mieszkańcom okolicy. Zapamiętałam z tego okresu, lub usłyszałam później od mamy, że ówczesny politruk Piesin groził ojcu pistoletem i żądał, by po oficjalnym wystąpieniu wzniósł okrzyk na cześć Stalina. Na to się ojciec nigdy nie mógł zdobyć.
W niedługim czasie zachorował na lumbago iż trudem się poruszał. Odbywał kurację w miejscowym szpitalu na oddziale neurologicznym. W dniu wigilii 1939 r. zjawiło się NKWD z zamiarem aresztowania ojca. Lekarze, powołując się na stan chorego, wyjednali przeniesienie go na zamknięty oddział szpitala. Ojciec po raz drugi nie skorzystał z możliwości ucieczki – tym razem, aby nie narazić lekarzy, którzy za niego poręczyli. Pamiętam, że na przedwiośniu mama zabrała mnie na przysługujące nam widzenie. Ojciec wyszedł w szarym, szpitalnym ubraniu i często podczas rozmowy wycierał spływającą po policzku łzę. Tłumaczył, że to skutek przeziębienia i kataru. Wkrótce został osadzony w więzieniu białostockim. Potem nadeszły dwa listy – jeden do mamy, a drugi do mnie – z obozu pracy w Solikamsku na Uralu. W liście, który otrzymałam 15 maja 1941 r. ojciec informował, że pracuje w lesie, ma ciepłą odzież, dobre posiłki, zwłaszcza jeśli wydajnie pracuje. Otrzymuje 900 gram chleba. Prosi o przysłanie jednego kilograma cebuli i dwóch główek czosnku.
Następna wiadomość o losach ojca pochodziła od mężczyzny, który przebywał w tym samym obozie. Opowiadał, że ojciec był bardzo chory i skrajnie wycieńczony. Prosił o powiadomienie o tym rodziny, gdyby udało mu się powrócić do Polski. Niestety mama nie zapamiętała nazwiska tego informatora, a być może bał się on o własne bezpieczeństwo i nie ujawnił kim był. Był to rok 1945.
W 2002 r., znając adres w Solikamsku, zwróciłam się do stowarzyszenia „Memoriał” w Rosji z prośbą o informację o losach mego ojca. Rok później otrzymałam odpowiedź z archiwum w Solikamsku, z której wynikało, że został aresztowany 1 maja 1940 r., osądzony 5 lipca 1940 r., jako „element społecznie niebezpieczny” i skazany na pięć lat odosobnienia. Zmarł 15 kwietnia 1941 r. z powodu zapalenia płuc i niewydolności krążenia.
Po wojnie nasze gospodarstwo w Szyszkowiźnie uległo likwidacji. Mama nie znała się na uprawie roli, ojciec zresztą też nie był nigdy dobrym gospodarzem. Zdecydowanie miał więcej serca do działalności publicznej. Budynki zostały rozebrane, dom wybudowany przez ojca spłonął jeszcze w latach dwudziestych. Ziemia została oddana w dzierżawę a później sprzedana. Oboje z bratem ukończyliśmy wyższe uczelnie i nie zamierzaliśmy gospodarować, zwłaszcza, że czasy nie były ku temu sprzyjające. Mama przez wiele lat pracowała jako wychowawczyni w prewentorium w Choroszczy. Zmarła w wieku 98 lat i została pochowana na choroskim cmentarzu. Na nagrobku umieszczona jest też symboliczna tablica: „Stanisław Turecki 1884-1941”.
Zofia Świetlińska
fot. z arch. rodzinnego Autorki
wsparcie merytoryczne z ramienia Towarzystwa Przyjaciół Choroszczy: Jan Adamski, Zbigniew Andruszkiewicz
Fotografie:
1. Stanisław Turecki (1884-1941) – choroszczanin, działacz społeczny, m.in. w latach międzywojennych burmistrz Choroszczy, naczelnik i wieloletni członek zarządu ChOSO, II komendant POW Komendy Lokalnej Choroszcz. I komendantem był od 7 X 1917 r. Wiktor Kuczyński.
2. Białystok, lata dwudzieste. Stanisław Turecki pierwszy z lewej, przygotowuje się do zabrania głosu na oficjalnej uroczystości.
3. Prawdopodobnie imieniny w gronie nauczycielskim. Druga od lewej p. Grzędzińska z córką Lusią. Siódmy od lewej Stanisław Turecki. Lata dwudzieste XX wieku.
4. Choroszcz 1925. Stowarzyszenie Młodzieży Katolickiej. I rząd, trzeci od lewej: Stefan Jędrychowski, obok Weronika Żakowska, dalej: Włodzimierz Tarło-Maziński i Franciszek Kiełbasa.
5. i 6. List Stanisława Tureckiego z łagru w Solikamsku.
7. i 8. Dokumenty z łagru.