Barszczewo przed laty

Henryk Zdanowicz

BARSZCZEWO PRZED LATY

W latach trzydziestych ubiegłego wieku Barszczewo liczyło ok. 240 domów, a grunty rolne mieszkańców sięgały 1200 hektarów. W przeciągu 1934 i 1935 roku przeprowadzono komasację. Zlikwidowano wtedy uciążliwą szachownicę, czyli rozbicie gospodarstw na wielką ilość działek. Często wąskich i rozrzuconych po całej okolicy. Była ona efektem przede wszystkim dzielenia przez rodziców  posiadanej ziemi między dzieci, spadków, darowizn i … posagów. Opowiadano, że „rekordziści” byli posiadaczami nawet  80 spłachetków pola.
Zabudowa wsi była ciasna. Zdecydowana większość budynków była drewniana i  kryta słomą. Zaledwie 3-4 domy mieszkalne wzniesiono z cegły (murowanki) i pokryto dachówką. Przez wieś prowadziła porządna brukowana ulica. W 1938 r. poddano ją gruntownemu remontowi. Jako że Barszczewo było siedzibą gminy, od strony południowej wzdłuż ulicy ciągnął się chodnik. Nie był on wyłożony płytami tylko brukiem – ale był. Inne wsie tego nie miały. Wszelkiego typu zebrania i zabawy odbywały się w Domu Ludowym im. Józefa Piłsudskiego (na końcu wsi od strony szosy kruszewskiej). Powstał on już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. W jego budowę angażowali się wszyscy mieszkańcy. Organizacją, która mobilizowała lokalną społeczność do aktywności była Ochotnicza Straż Pożarna. Remiza stała vis a vis Urzędu Gminy. Z kolei wychowaniem propaństwowym zajmował się Związek Strzelecki (zwany potocznie Strzelcem). Niebagatelną rolę odgrywało również Koło Gospodyń.
Jednym z wyznaczników bogactwa było posiadanie roweru. Liczba tego typu pojazdów w Barszczewie sięgała 4.
Należy dodać, że krajobraz przedwojennego Barszczewa uzupełniały dwa wiatraki. Jeden przy drodze do Zastawia należał do rodziny Dobrogowskich (zbudowany w latach trzydziestych). Drugi (starszy) przy szosie kruszewskiej był własnością Szczygielskich. Jeżeli gospodarzowi zależało na mące wysokogatunkowej musiał niestety fatygować się do Starosielc ,do młyna motorowego.
Sołtysem wsi był Józef Chaniewski.
Do 1939 roku (a po wojnie do 1954) w Barszczewie znajdował się Urząd Gminy. Mieścił się on w drewnianym budynku usytuowanym w miejscu, gdzie jeszcze do niedawna funkcjonowała Szkoła Podstawowa. W jednej części działała 1 klasowa Publiczna Szkoła Powszechna, a w drugiej urzędował wójt. Był nim Józef Jakubecki (pochodził z Niecek, po wkroczeniu Sowietów we wrześniu 1939 r. zbiegł do Generalnego Gubernatorstwa). Przyjeżdżał do pracy dwa razy w tygodniu. Na ogół wierzchem na koniu lub rowerem. Drugą osobą w urzędzie pod względem rangi był sekretarz. Mieszkał on w budynku Urzędu Gminy. Tym samym w nagłych przypadkach urząd był dostępny całodobowo. Trzeci pracownik spełniał funkcje pomocnicze. Odrębny obszar stanowiły zagadnienia wojskowe. Za ten pion odpowiadał referent ds. wojskowych. Zajmował się on ewidencją poborowych i rezerwistów oraz paszportyzacją koni. Bowiem konie na wypadek wojny tak jak ludzie podlegały mobilizacji w trzech kategoriach: wierzchowe, artyleryjskie i taborowe. W końcu lat trzydziestych w Urzędzie gminy pojawił się nowy ważny pracownik-agronom. Był nim Kuźmicki Konstanty. Przy Urzędzie Gminy istniał areszt. Mieścił się on w oddzielnym nieopalanym budynku. Był to rodzaj lepianki, która swoim lokatorom komfortu nie zapewniała. Jednej zimy zamarzła tam nawet kobieta. Maksymalną karą była odsiadka 14 dni. Prawdopodobnie wójt był organem orzekającym w trybie administracyjnym. Przed Urzędem Gminy w godzinach pracy zgodnie z wyznaczonym grafikiem pełniły  dyżur dwie furmanki. Dzięki temu pracownik w zależności od potrzeb docierał do nawet najdalszego zakątka gminy.
Drugą część budynku zajmowała szkoła z jedną izbą lekcyjną. Stały w niej cztery rzędy ławek. Kierownikiem placówki był Stanisław Fejcho. Pochodził on z woj. poznańskiego. Opuścił Barszczewo w końcu lat trzydziestych. W charakterze nauczyciela pracowała również Eugenia Bielawska. Oboje mieszkali na kwaterach prywatnych. Pani Bielawska wynajmowała pokój u rodziny Szymańskich. Uczono następujących przedmiotów: religia (ksiądz prefekt przyjeżdżał raz w tygodniu na dwie godziny lekcyjne), język polski, rachunki z geometrią, historia, roboty ręczne, rysunki, śpiew i ćwiczenia cielesne. Na świadectwie na pierwszym miejscu widniała ocena ze sprawowania oraz adnotacja do jakiego wyznania religijnego dziecko należy. Co ciekawe uczniowie otrzymywali świadectwo po każdym półroczu,  a nie jak obecnie na zakończenie roku szkolnego. W szkole panowała wysoka dyscyplina. Wynikała ona z szacunku dla nauczyciela, a trochę ze  strachu przed karą cielesną. Najpopularniejszą było klęczenie w rogu klasy. Uczeń szczególnie krnąbrny dodatkowo musiał trzymać nad głową polano drewna. Można też było „zarobić” wskazówką do map po dłoni lub … kręcenie za ucho. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że to p. Fejcho korzystał z tych metod. Pani Bielawska ograniczała się do perswazji słownej.
Oprócz tego na terenie gminy działały szkoły w Zaczerlanach, Niewodnicy i Kruszewie.
Po czterech latach nauki dzieci z Barszczewa uczęszczały do 7 klasowej Szkoły Powszechnej w Choroszczy. Był to duży, piętrowy budynek z piękną aulą wzniesiony przez Moesa (dziś siedziba MGDK). Jej kierownikiem był p. Hołub. Był on pomysłodawcą budowy boiska i bieżni w miejscu gdzie obecnie rozciąga się stadion miejski. Ponadto nie tolerował stosowania kar cielesnych wobec uczniów. Z innych nauczycieli wychowankowie pamiętają, min. p. Łazarczyka i p. Grudzińskiego. Lekcje religii katolickiej odbywały się na miejscu. Natomiast dzieci prawosławne uczęszczały do sali katechetycznej na plebanii przy cerkwi. Tamtejszy proboszcz – ks. Włodzimierz Garustowicz skarżył się, że w szkole uczniowie innych wyznań wyśmiewają się z niego.
W odróżnieniu od Barszczewa zamieszkałego przez rodziny katolickie (oprócz 8 rodzin prawosławnych) Choroszcz była wieloetniczna. Dużą jej część stanowiły rodziny żydowskie zajmujące przeważnie domy przy rynku i najbliższej okolicy. W jego rogu i ulicy Szkolnej stała drewniana synagoga. Cmentarz żydowski był zlokalizowany przy drodze do Łysek, a stary przy ul. Mickiewicza nie był już używany. Choroszczańscy Żydzi nie byli chasydami i dlatego nie wyróżniali się strojem i wyglądem od pozostałych mieszkańców. Jeszcze dzisiaj niektórzy pamiętają sklepikarzy Lewina i Nowika, którzy przy rynku handlowali tekstyliami.
Z krajobrazu miasta znikła po I wojnie światowej kolonia niemiecka. Pozostała po niej tylko zamknięta kircha. Był to ceglany budynek w stylu neogotyckim okolony metalowym ogrodzeniem. Zdarzało się, że co śmielsi uczniowie zakradali się tam do środka i zabierali pojedyncze piszczałki z organów. Nie mieli daleko, bowiem kircha stała na placu przed szkołą. Jej resztki zostały rozebrane w latach sześćdziesiątych.
Choroszcz była też najbliżej położoną miejscowością gdzie można było liczyć na pomoc medyczną. To tu prowadził praktykę lekarską dr Witold Drozdowski. W mniej skomplikowanych schorzeniach udawano się do felczera J. Harasimowicza. Lekarstwa z kolei były dostępne w jedynej działającej w tym mieście aptece należącej do Lichtensztejna. Aptekarz był też na ogół pierwszą osobą do której udawano się po poradę. On stawiał diagnozę i jednocześnie ordynował lek.
Nadeszło gorące lato 1939 roku. Wcześniej w marcu rozpoczęła się cicha mobilizacja. W rozmowach międzysąsiedzkich zaczęło pojawiać się słowo wojna. 28 VIII w Barszczewie rozlokowała się jednostka zapasowa Wojska Polskiego. Kadra i żołnierze spali u gospodarzy. Pierwszy dzień wojny rozpoczął się nalotem 3 niemieckich samolotów. Ich piloci zaciekle ostrzeliwali las olszynowy między Oliszkami i Ogrodniczkami. Prawdopodobnie wypatrzyli tam  tabory wspomnianej jednostki. Żołnierze z Barszczewa próbowali strzelać do samolotów ze zwykłych karabinów. Oczywiście bez skutku. Na szczęście wieś nie ucierpiała. Nie wybuchły w niej żadne pożary. Podobnie łaskawie los obszedł się z nią w czerwcu 1941 roku, kiedy Niemcy zaatakowały ZSRR.
Oddziały niemieckie dotarły do Barszczewa 8 IX 1939 roku. Gęsta niemiecka tyraliera wyszła z lasu od strony Gajownik i kierowała się na Oliszki. Część żołnierzy weszła do wsi. Pili mleko z baniek wyciągniętych ze studni. Zaglądali do budynków. Obeszło się bez  dramatycznych incydentów. Armia niemiecka opuściła te tereny 22 IX. Jej miejsce zajęła Armia Czerwona. Pierwszy oddział sowiecki zaobserwowano w Barszczewie 28 IX. Szosą w kierunku Kruszewa przemieszczała się sowiecka kawaleria. Wkrótce na terenie b. szpitala psychiatrycznego w Choroszczy zaczął powstawać wojennyj gorodok. W lesie niedaleko Nowosiółk wojsko rozpoczęło wznoszenie budynków. W Barszczewie zaczęto kwaterować oficerów tych jednostek. U jednej z rodzin zamieszkał kpt. Tleużanow z żoną . Oboje pochodzili z Kazachstanu. Z czasem dołączył do nich młodszy brat żony kapitana – Paweł.
We wsi powstała rada wiejska (sielsowiet). Jej przewodniczącym został Worobiej wywodzący się z Baciut. Wiosną 1940 roku z nieznanych przyczyn popełnił on samobójstwo – powiesił się. W dawnym Urzędzie gminy na stanowisku odpowiadającym wójtowi zasiadł rodowity Rosjanin – Kusznierow. Władze sowieckie w stosunku do miejscowej ludności  zaczęły stosować politykę wygrywania różnic etnicznych. Chodziło o rozbicie solidaryzmu i posianie wzajemnej nieufności. Zaczęło się dzielenie na Białorusinów i Polaków. Pojawiła się próba założenia kołchozu ale wobec zdecydowanej niechęci mieszkańców odstąpiono od tego. Na wieś nakładano coraz to nowe ciężary. Przede wszystkim pojawiły dostawy obowiązkowe zboża, mięsa i mleka. Oczywiście ceny urzędowe miały się nijak do rynkowych. W Krywlanach Sowieci rozpoczęli budowę lotniska. W związku z tym rolnicy z furmankami musieli tam jeździć i zwozić pozyskane we własnym zakresie kamienie. Podobnie trzeba było odrywać się od prac w polu i wyznaczone dniówki spędzać na budowie wojskowego miasteczka w Nowosiółkach. Zimą z kolei  były tzw. lesozagotowki, czyli wycinka drzew według narzuconych norm. Do czerwca 1941 roku obeszło się natomiast bez wywózek ludności na „białe niedźwiedzie”. Jednak ze strzępów informacji, które docierały do barszczewian wynikało, że listy powstają. Przyczyniały się do tego rodziny sowieckich oficerów. Tak płacili za gościnę. Uznali, że po co mieszkać kątem u obcych. Wystarczy wskazać gospodarzy jako kułaków lub przeciwników nowego ustroju aby tym sposobem przejąć ich mienie.
20 VI 1941 roku kpt. Tleużanow rano udał się do swojej jednostki w Choroszczy. Tym razem odprowadzała go żona. Pożegnali się daleko za wsią.  Wróciła zapłakana, a przecież wcześniej nie kłócili się. To był sygnał, że coś się szykuje. Dwa dni potem o świcie mieszkańców Barszczewa obudził ryk samolotów i odgłosy artylerii. Niemieckie lotnictwo usiłowało bombardować białostockie dworce. Jednakże silna zapora ogniowa sowieckiej artylerii przeciwlotniczej  powodowała, że bombowce swój ładunek czasami zrzucały aż pod Surażem. Kiedy pytano obecnych we wsi żołnierzy sowieckich o co chodzi odpowiadali, że to manewry. Ludzie na takie dictum pukali się tylko w czoło. Z Choroszczy  przyjechały ciężarówki wojskowe. Rozpoczęła się ewakuacja rodzin na dworzec do Białegostoku. Kiedy Paweł – brat żony kpt. Tleużanowa usiłował załadować na nią rower kierowca rzucił – nie lzia. Rower po kilku dniach jako mienie posowieckie zabrali Niemcy.
Wkrótce po wkroczeniu Niemców  obowiązki sołtysa na nowo zaczął pełnić Józef Chaniewski.  Jedną z pierwszych decyzji okupanta była rekwizycja odbiorników radiowych i rowerów. Po jakimś czasie pojawiły się trzy lub cztery żony oficerów sowieckich. Ich transporty ewakuacyjne zostały rozbite. Nie miały co ze sobą zrobić więc wracały do gospodarzy. Ci z kolei nie czuli się w obowiązku aby przygarnąć je pod dach. Stąd decyzją sołtysa kobiety wraz z swoimi dziećmi zajęły opuszczony budynek Urzędu Gminy. Pracę znalazły na ogół w Choroszczy. W 1944 roku przed ponownym wkroczeniem Sowietów zginęły z rąk nieznanych sprawców. Prawdopodobnie obawiano się, że NKWD wykorzysta ich informacje do rozprawy z Polakami. Dziećmi zaopiekowali się dobrzy ludzie. Po wkroczeniu na te tereny Armii Czerwonej dzieci zostały  wywiezione w głąb ZSRR. Niektórzy jako dorośli  po latach ze względów sentymentalnych odwiedzili Barszczewo.
Przejście frontu w 1941 r.  i tym razem było łaskawe dla wsi. Obeszło się bez zniszczeń i pożarów.
Dramatycznym dla mieszkańców Barszczewa epizodem była wczesna wiosna 1942 roku. Sołtys został poinformowany przez amtskomisarza Choroszczy, że za tydzień ma dostarczyć kontyngent 10 osób na roboty przymusowe do Rzeszy. Na zebraniu mieszkańcy zaczęli ustalać konkretne nazwiska. Były kłótnie, płacz i łzy. Tu rodzice  tłumaczyli, że są starzy i nie ma kto im pomagać, gdzie indziej wynajdowano inne argumenty. Ostatecznie lista utknęła na 8 osobach. Dalej ani rusz. Wtedy dawny sowiecki wójt Kusznierow oświadczył, że pojedzie on i jego córka. Nie zdążyli się ewakuować i nie mają tu bliskich. Jest im wszystko jedno. Ludzie z wdzięczności zaczęli im znosić żywność i ubranie. Jednakże w nocy, dzień przed wyznaczonym terminem Kusznierow razem z córką i tym co przynieśli sąsiedzi zbiegł. Ostatecznie u amtskomisarza (Choroszcz, ul. Mickiewicza 15   – dom stoi nadal) stawiło się tylko 8 wyznaczonych wcześniej osób. Niemcy bez wahania dołączyli do grupy 2 przypadkowych barszczewian. Wszystkich załadowano na ciężarówkę, która ruszyła do rynku i dalej na Dominikańską. Na zakręcie samochód zwolnił i wtedy tych dwóch wyskoczyło i zaczęli uciekać koło klasztoru, przez błonia do Barszczewa. Niemcy strzelali za nimi i rozpoczęli pościg. Ostatecznie zbiegowie ukryli się na bagnach za wsią (teraz teren zmeliorowany). Wkrótce wieś została otoczona przez oddziały policyjne. Wygarniano wszystkich zdolnych do pracy.  W efekcie za 2 zbiegów pojechało łącznie 48 osób. Kierunek –  Prusy Wschodnie.
Henryk Zdanowicz

Ten wpis opublikowano w kategoriach: Artykuły, Historia z tagami: , , , , , . Dodaj do zakładek ten link.

Komentowanie wyłączono.