Henryk Zdanowicz – Wspomnienia Ireny Kosińskiej

WSPOMNIENIA Ireny Kosińskiej

Do pierwszej klasy poszłam 1 IX 1939 r. Nie potrafię powiedzieć kto w tym czasie był kierownikiem Szkoły Podstawowej w Turośni Dolnej. Przewijają się w pamięci nazwiska Stafiński1, Wrzesiński. Pana Brzozowskiego, o którego chodzi, poznałam w okresie późniejszym. Jak oświadczyła mi Alicja Truszkowska z d. Kondzior, p. Brzozowski Eugeniusz zaczął pracować w szkole za sowietów, czyli w 40-tym roku razem z p. Białostocką2 (chyba Janiną), która była Żydówką, a jak się później okazało była jego żoną.

Po napaści Niemców na ZSRR zakończyła się definitywnie nauka w szkole. Odnośnie p. Brzozowskiego dowiedziałam się od Ojca, „że niby wieś zgodziła się na zebraniu na zamieszkanie nauczycieli w budynku szkoły”, w tym również p. Brzozowskiego. Nadmieniam, że na zebraniach wiejskich poza sołtysem był ktoś z gminy, a nie raz był to ktoś w mundurze wojskowym. Na zebrania chodziłam wraz z Ojcem kilka razy.wik1

Pan Brzozowski często rozmawiał z Ojcem. Przeważnie jak wracaliśmy z pola wtedy zatrzymywał nas i Ojciec kazał mi iść do domu, a sam zostawał. Jeden raz jesienią pan kierownik przyszedł do domu z prośbą aby przywieźć akuszerkę z Turośni Kościelnej, co tato natychmiast uczynił. Urodził się chłopak.

Kiedyś zapytałam Ojca – czy tam w szkole jeszcze ktoś mieszka, bo wczoraj po zmroku widziałam kilka wchodzących postaci? Ojciec rozpytał mnie gdzie ja byłam i skąd widziałam i zabronił mi o tym komukolwiek mówić.

Pan Brzozowski był mężczyzną średniego wzrostu (ok. 175 cm), szczupłej budowy ciała, włosy ciemny blond, o bardzo inteligentnym wyrazie twarzy, zamyślony, raczej smutny (nie wesołek). Mówił konkretnie, zwięźle, bez zbędnych słów. Te rzeczy zapamiętałam w rozmowie z nim, ponieważ z polecenia rodziców nosiłam chleb, a już zawsze po upieczeniu, mleko, masło, jak zabili wieprza to trochę mięsa, słoniny. Czasami kierownik sam prosił, żeby coś tam dostarczyć, a czasami to rodzice sami decydowali. Kartofle i inne warzywa dostarczaliśmy z Ojcem prosto z pola pod szkołę. Oddzielnie zawoził opał.

Jego żona była kobietą o jasnej cerze, włosy miała czarne, puszyste, wzrost przynajmniej 165 cm, średniej tuszy, raczej ładna. Nie widziało się jej na zewnątrz, raczej pozostawała wewnątrz mieszkania.

Była może końcówka marca, może kwiecień. Rano ktoś z sąsiadów doniósł, że pod szkołą są Niemcy. Istotnie stał samochód zakryty plandeką, do którego widziałam jak wprowadzili dwóch mężczyzn, potem upłynęło trochę czasu i wyszła z budynku żona p. Brzozowskiego z dzieckiem na ręku. Usiadła w szoferce. Wtedy właśnie (już prawdopodobnie był w samochodzie) aresztowano p. Brzozowskiego, a ci mężczyźni to byli ukrywani Żydzi. Prawdopodobnie pp. Brzozowscy ukrywali cztery osoby (Żydów), tak przynajmniej brzmiała fama po tym fakcie. Ja widziałam dwóch i poszłam do domu. Czy p. Brzozowski był już wcześniej w samochodzie tego nie wiem – przyszłam po prostu za późno, przypuszczam, że tak. Mieszkanie zostało zaplombowane. Kryjówka Żydów była w chlewiku3, w części przeznaczonej na drzewo opałowe, dalej były ubikacje (nieczynne). Drewutnia była podpiwniczona i tam na dole widziałam formalnie legowisko, jakieś stare kołdry i pościel. Po domach nazajutrz chodziła komisja, sołtys z jakimś panem i dopytywali się, kto dostarczał żywność dla Brzozowskich? Rodzice wyparli się. Nikt się nie przyznał.

Po wojnie, gdy dojeżdżałam do gimnazjum i Liceum Handlowego w roku szkolnym 46/47 dojeżdżał również Jurek Brzozowski4 z Łap. Zapytałam czy znał E. Brzozowskiego, kierownika szkoły w Turośni Dolnej, czy żyje bo zabrali go Niemcy? Posmutniał i powiedział, że nie żyje – to był mój brat.

W czasie odwrotu w mieszkaniach dla nauczycieli na górze (czyli na piętrze) Niemcy urządzili szpital – trudno powiedzieć, czy był przygotowany, czy byli ranni. Było tam około 40 łóżek metalowych białych, które były przez ludność rozebrane. Sama z Ojca siostrą znosiłam jedno – wiem, że było bardzo ciężkie.

Na parterze po lewej stronie od wejścia była kancelaria. Zastaliśmy wywrócone szafy z książkami i stos książek kompletnie podartych, które potem same dzieci składały zbierając kartki, dopasowując okładki, sklejając klejem z mąki.

Bezpośrednio po wojnie część dzieci do szkoły chodziła boso, aż do chłodów, mieszkający dalej szli boso niosąc sandały lub tenisówki (pepegi) z oszczędności w ręku. Dużo do życzenia przedstawiała higiena. Nauczyciele co jakiś czas kontrolowali dzieci – przez to „zmusili” do mycia uszu, a rodziców do większego nadzoru.

W czasie okupacji niemieckiej były zorganizowane tajne komplety u Albina i Kamili Kozłowskich. Uczyła nauczycielka ze Śliwna5 (lat ok. 24). Uczęszczało około 35 dzieci o różnym poziomie. Zeszyty i książki (zebrane od starszych uczniów) nosiliśmy w kieszeni przyszytej od spodu płaszcza lub kurtki. Po zajęciach wychodziliśmy po kilkoro, nie wszyscy naraz.

Raz gdy wracałam koło kapliczki spotkałam jadących bryczką żandarmów. Bałam się okropnie bo zazwyczaj jak zobaczyłam z daleka dostawałam rozstroju żołądka, a tu muszę ich wyminąć. Tym bardziej, że było wiadomo jak to we wsi Tołcze potraktowali chłopca, który rzekomo nie ustąpił miejsca przejeżdżającym żandarmom, a była to żandarmeria z Choroszczy, gdzie szef zionął nienawiścią do Polaków, co było potocznie znane. Było dużo śniegu więc zszedł kilka kroków umożliwiając przejazd. Po wyminięciu kazali podejść do pojazdu i Niemiec kilkakrotnie uderzył biczem. Opisuje to dokładnie, ponieważ ten chłopiec to żyjący do tej pory – Antoni Wołosewicz, a tak brzmiało jego własne opowiadanie.

Po wojnie V klasę ukończyłam w Turośni Dolnej, a VI w Turośni Kościelnej. W gimnazjum miałam spore braki wiadomości – szczególnie język polski i język obcy, ale byłam w „środku peletonu”, nigdy na końcu, chociaż dojeżdżając pociągiem (PKS nie było) traciło się dużo czasu. Maturę zdałam w 1951 r. razem z Haliną Oniśko i była dla nas czymś bardzo ważnym, ponieważ jako jedyne i pierwsze we wsi miałyśmy świadectwa dojrzałości. Mogłyśmy studiować lub pracować. Wybrana została praca i możliwość kupienia np. drugiej pary butów lub sukienki na zmianę.

Wspomnienia, które przedstawiłam (nakreślając może w nieudolny sposób) z grubsza też obrazują moje własne odczucia. To co zostało najbardziej w pamięci to straty doznane przez wojnę.

Już w 1939 r. gdy na krótko weszli Niemcy zabrali stół na którym poprzednio rozkładali mapy, a potem bez pytania załadowali na ciężarówkę. Zabrano dwa konie. Zabrano 3 krowy razem z całą trzodą 78 sztuk z całej wsi. Wyłapano kury, wykradziono zakopaną w ziemi pszenicę i mięso wędzone, zerwano podłogę w mieszkaniu. Ze łzami wspominam pierwszy gotowany posiłek i Święta Bożego Narodzenia 1944 r. Do Niemców pozostał niezniszczalny uraz i niech nikt nie mówi o przyjaźni (bo to byli naziści).

Niech cieszą się ci co urodzili się po wojnie, bo chociaż minął nas Sybir to co przeżyłam wtedy jako dziecko pozostawiło mi dostateczny obraz piętna wojny do końca życia.

Irena Kosińska z d. Kondzior, Białystok

EUGENIUSZ BRZOZOWSKI – TYTUŁEM UZUPEŁNIENIA

Eugeniusz Brzozowski urodził się w Jamburgu (gubernia piotrogrodzka) 27. 01. 1914 r. w rodzinie Adama i Wandy z d. Dąbrowska. Posiadał już starszego brata Stanisława urodzonego w 1908 r. w Łapach. Później jeszcze na świat przyszły dwie młodsze siostry – Helena (Psków 1916 r.) i Irena, rocznik 1925. Najmłodszy był Alojzy z 1925 roku. W Polsce Niepodległej Łapy z domem przy ulicy Cmentarnej stały się dla rodziny Brzozowskich przystanią. Ojciec był pracownikiem PKP. Tu prawdopodobnie Eugeniusz uczęszczał do szkoły podstawowej i gimnazjum. Kolejnym szczeblem kształcenia było zapewne Seminarium Nauczycielskie w Białymstoku. Służbę wojskową odbywał w Grudziądzu w Szkole Podchorążych Kawalerii. Do domu wrócił w stopniu kaprala podchorążego. Alojzy, młodszy brat zapamiętał Eugeniusza jako osobę uzdolnioną artystycznie. Wyrzeźbił nawet figurę Chrystusa, która do dzisiaj się zachowała. Mimo, że dzieliła ich różnica 11 lat byli sobie bliscy i zwierzali się nawzajem.

Pierwszy udokumentowany ślad na temat Eugeniusza znajdujemy w kronice Szkoły Podstawowej w Turośni Dolnej. Zapis został sporządzony w 1945 roku przez ówczesnego kierownika Wacława Żydowicza. W oparciu o relacje mieszkańców ustalił on, że jesienią 1939 roku na miejsce przedwojennej kadry nauczycielskiej przybyły nowe osoby: małżeństwo Andruszkiewiczów i Maria Białostocka (nar. żydowska). Szkołą kierował p. Andruszkiewicz ale w maju 1940 roku razem z żoną wyjechał na teren okupacji niemieckiej. „Pozostaje p. Białostocka, która wychodzi za mąż za p. Brzozowskiego. Kierownictwo szkoły obejmuje p. Brzozowski”6. Można przypuszczać, że Eugeniusz Brzozowski zatrudnił się w szkole jesienią 1939 r. Tajemnicą pozostanie jak zdołał przejść sowieckie sito. Nauczanie było prowadzone w języku rosyjskim. W kolejnym roku szkolnym 1940/41 w szkole zaczęli pracować małżonkowie Fortuna oraz Dudziński. Ten jednak po 2 miesiącach wyjechał. Wtedy władze oświatowe przysłały nauczyciela Czujko, prawdopodobnie Rosjanina. Łącznie było zatrudnionych 5 nauczycieli. W lipcu 1941 r. sowieci aresztowali p. Fortunę, a jego żonę deportowali na wschód. Nauka oczywiście odbywała się w języku rosyjskim. Po wkroczeniu Niemców w 1941 r. szkoła na kilka miesięcy wznowiła pracę. Językiem nauczania był polski. Jako nauczyciele pracowali wówczas Eugeniusz Brzozowski z żoną Marią. Zajmowali na piętrze jedno z dwóch mieszkań służbowych.wik5

Później przez 5 miesięcy dzieci w Turośni Dolnej uczęszczały jeszcze na tajne komplety. Prowadziła je wywodząca się z Kruszewa Helena Zagórska (rocznik 1922), absolwentka białostockiego Gimnazjum Handlowego. Jej młodszy o 2 lata brat kpt Edwin Zagórski ps. „Pilot” był kurierem Armii Krajowej i łącznikował wyższy szczebel dowodzenia. W tym miejscu warto też przypomnieć przedwojenną nauczycielkę ze szkoły w Turośni Dolnej – Jadwigę Kantkównę. W roku szkolnym 1938/39 była wychowawczynią klasy I. Podczas okupacji niemieckiej pracowała w białostockim sierocińcu przy ul. Wesołej 9. Przebywało w nim 360 dzieci. Kantkówna razem z A. Hajmanowiczówną, Marią Żutto, Marią Różycką i Jadwigą Faratową były zarejestrowane jako pielęgniarki. W rzeczywistości pracowały jako nauczycielki tajnego nauczania.7 wik6  wik2 

Z chwilą likwidacji szkoły przed Eugeniuszem Brzozowskim stanął problem jak zapewnić utrzymanie rodzinie. Żona przez cały okres niemieckiej okupacji zajmowała się wyłącznie gospodarstwem domowym. Zdołał zatrudnić się jako dyżurny ruchu na stacji w Baciutach, a potem w Trypuciach. Był to ważny punkt ponieważ w 1942 r. Niemcy przenieśli z Baciut do Trypuć tzw. posterunek blokowy. Wynikało to z położenia Trypuć w niecce. Przez jakiś czas działał między Warszawą a Białymstokiem tylko jeden tor. Drugi z powodu zniszczeń nie był drożny. Transporty wojskowe musiały czasem być zatrzymywane aby przepuścić jadące z naprzeciwka ważniejsze składy. W Baciutach, gdzie teren jest płaski lokomotywy miały problem aby ruszyć wagony. W Trypuciach było inaczej. Pociąg zatrzymywał się na górze w połowie drogi za Baciutami i wystarczała nawet słabsza lokomotywa aby go ruszyć. Podobnie było od strony Białegostoku, gdyż Niewodnica Kościelna leży nieco wyżej od Trypuć. Poza stałymi dochodami i kartkami na żywność praca na kolei dawała „mocne papiery”, które chroniły od wywózki na roboty przymusowe do Rzeszy. Była również atrakcyjna z punktu możliwości wywiadowczych. I tu dochodzimy do sedna. Od 1941 roku Eugeniusz Brzozowski był żołnierzem konspiracji. Podobnie jego żona Maria. Ich mieszkanie służyło jako punkt rozdzielczy łączności. W Armii Krajowej Eugeniusz nosił pseudonim „Dąbek”i według przydziału służbowego był komendantem Placówki AK Rynki – Zawyki i dowódcą plutonu w kompanii „Gawron”8. Placówka jako jedna z 3 (pozostałe to Juchnowiec i Suraż) wchodziła w skład I Rejonu AK, którego komendantem był ppor. rez. Józef Bielecki, jednocześnie komendant Placówki w Juchnowcu. Został on zamordowany przez gestapo 5. 09. 1942 r. Dowodzenie po nim przejął por. rez. Zygmunt Piekarewicz, przewidywany w ramach planu „Burza” na dowódcę 5 kompanii II batalionu odtwarzanego 42 p.p9.wik7

Praca na kolei w Trypuciach dawała Eugeniuszowi Brzozowskiemu10 duże możliwości pozyskiwania informacji o przerzutach niemieckich wojsk i uzbrojenia na front wschodni. W jego grupie było kilka osób:

– Stefan Woronowicz, pochodził ze Starosielc ale w 1939 r. zamieszkał w koszarce w Baciutach. Pracował na posterunku blokowym początkowo w Baciutach, a potem w Trypuciach. Aby bardziej zbliżyć się do Niemców pędził bimber. Miał też sieć do łapania ryb. W jego domu niemieccy wachmani lubili spędzać czas. Było co wypić i zjeść. Z patefonu płynęła muzyka. Jednego razu pijany Niemiec zataczając się złamał nogę dla syna Woronowicza – Antka. Drezyną z Łap przyjeżdżali też przełożeni z Łap. Woronowicz dobrze znał również żandarmów z posterunku w Turośni Kościelnej,

– Piniowski, kolejarz z Niewodnicy Kościelnej,

– Czesław Wojczak, mieszkał z bratem i matką w Baciutach. W 1940 r. rodzina znalazła się na sowieckich listach deportacyjnych. Jemu udało się uciec z transportu. Wrócił i gdy wkroczyli Niemcy otworzył zakład fryzjerski. Strzygli się w nim niemieccy żandarmi, a Wojczak znał język niemiecki. Było to dobre miejsce do zawierania znajomości i zbierania informacji. Dodam jeszcze, że jego matka i brat utopili się w Związku Sowieckim podczas przeprawy tratwą przez rzekę Irtysz.

Cała trójka po wkroczeniu sowietów w 1944 r. została aresztowana. Wojczak był wywieziony do Riazania. Do Polski wrócił w 1947 r. Piniowski i Woronowicz „zaliczyli” po 2 lata obozu w Ostaszkowie. Zadziwiające jak łatwo i szybko Rosjanie potrafili rozbijać polskie struktury konspiracyjne. W takiej sytuacji mieli zwyczaj mówić – „my swoich sobak nie priwiezli, eto waszyje sobaki”. Znaczyło to ni mniej ni więcej, że zdrajcy i donosiciele żyli między nami.

Na początku 1943 r. w rodzinie Brzozowskich urodził się syn Wiesław. Był to pewnie jeden z niewielu momentów dających poczucie szczęścia i normalności. Ze wspomnień p. Ireny Kosińskiej widać jednak, że szczególnie Maria Brzozowska starała się schodzić z oczu innym. Uwagę nawet małej dziewczynki zwróciły zbyt duże ilości jedzenia spożywane przez dwie dorosłe osoby. To, że Brzozowscy przechowują Żydów musiało być tajemnicą poliszynela. Mniej więcej w tym czasie w drugim mieszkaniu w szkole mieszkał Niemiec (znaki wyróżniające: drewniana noga i fajka, z którą się nie rozstawał) nadzorujący budowę drogi z Baciut przez Dobrowodę – Turośń Dolną i Kościelną – Szerenosy do Juchnowca. Zauważył, że Brzozowska gotuje zbyt duże posiłki jak na dwu osobową rodzinę z dzieckiem. Nie pytał ale obserwował. Inna wersja (zapis w kronice szkolnej) mówi, że amtskomisarz z Turośni Kościelnej zastał w mieszkaniu Brzozowskiej jej siostrę. Po wylegitymowaniu zorientował się, że jest Żydówką. To był wystarczający powód do aresztowania.

Dramatyczne wydarzenia nastąpiły 29. 06. 1943 r. Prawdopodobnie były one następstwem większej wsypy w organizacji. Już w nocy żandarmi z posterunku w Turośni Kościelnej przystąpili do aresztowań. W Czaczkach Wielkich przyszli po Józefa Jurczaka. Jako że przyjechał do niego akurat szwagier z Białegostoku Ignacy Perkowski, też został aresztowany. W Juchnowcu aresztowali Stanisława Filipkowskiego i Piotra Pietraszewskiego. Obu skuli razem i popędzili do posterunku w Turośni Kość. Gdy tam dotarli zobaczyli już na miejscu aresztowanego Edwarda Bieleckiego z Hołówek Małych. Dołączył też do nich mieszkaniec Turośni Kościelnej Józef Sacharewicz. Komendant posterunku Neumann zaczął znęcać się nad Bieleckim, Pietraszewskim i Filipkowskim.

Po latach młodszy brat Edwarda Bieleckiego – Antoni – tak wspominał to wydarzenie: „W dniu 29. 06. 1943 r. do naszej wsi przyjechali żandarmi niemieccy w liczbie ok. 8 i o świcie otoczyli nasz dom. Zabrali brata z mieszkania i przywiązali do płotu. Brat miał na imię Edward….Pracował jako tłumacz u amtskomisarza w Turośni Kościelnej. Żandarmi przeprowadzili rewizję w zabudowaniach lecz nic kompromitującego nie znaleźli. Mnie też chcieli aresztować ale uciekłem w rosnące zboże. Żandarmi strzelali za mną ale nie trafili. Po ucieczce ukrywałem się….Brat przed był wojną oficerem w stopniu kapitana. Służył w Stanisławowie. W momencie śmierci miał 37 lat.”11 Jeszcze jako tłumacz Edward Bielecki podsłuchał przebieg policyjnej odprawy w Turośni Kościelnej. Niemcy uznali, że jedna z dzielnic Białegostoku jest naszpikowana konspiracją. Omawiano szczegóły obławy. Bielecki uprzedził o tym białostockie dowództwo AK. Niemiecki cios trafił w pustkę.

Aresztowanych tego samego dnia żandarmi wspomagani przez żołnierzy, łącznie strażników było 8, przewieźli furmankami do więzienia w Białymstoku przy Szosie Południowej (obecna Kopernika). Podczas transportu siedzący obok woźnicy Stanisław Filipkowski, mimo skutych do przodu rąk w okolicy Nowego Miasta rzucił się do ucieczki. Konwojenci strzelali do niego ale na szczęście chybili. Zdołał później przeżyć wojnę. Do ucieczki nakłonili go koledzy. Gdy był bity w Turośni wyznał, że nie jest odporny na ból. Bał się, że nie wytrzyma śledztwa. Powiedzieli co ryzykujesz, najwyżej się uda.12

Pozostałych czekało okrutne śledztwo. Józef Jurczak był sześć razy wzywany na przesłuchanie i tylko raz oszczędzono mu bicia. Uparcie zaprzeczał jakimkolwiek powiązaniom z AK. Jego szwagier do organizacji nie należał zatem podawał wiarygodne zeznania. Obu Niemcy zwolnili z więzienia w dn. 26. 10. 1943 r. Przed wyjściem Jurczak spotkał Bieleckiego, który z racji znajomości niemieckiego pracował w więziennej kancelarii. Bielecki pożegnał się z nim i powiedział, że znalazł swoje nazwisko na liście osób do rozstrzelania.

Wróćmy do Turośni Dolnej. Tego samego dnia, tj. 29. 06. 1943 r. żandarmi rano przyszli aresztować Marię Brzozowską. Razem z dzieckiem i wykrytymi Żydami przewieziono ja do białostockiego więzienia. Półrocznego Wiesława odebrała potem z więzienia bratowa Helena.

Eugeniusz Brzozowski pełnił wówczas służbę na przejeździe w Trypuciach. „Pod koniec zmiany przyszło 2 – 3 żandarmów. Nic nie mówili, tylko siedzą i pytają kiedy przyjdzie zmiennik. Wtedy zrozumiał. Nie dał po sobie poznać. Powiedział, że pójdzie do ubikacji. Ustęp stał w dole, koło krzaków. Zostawił zegarek, marynarkę, rozłożone dokumenty. Tymi krzakami uciekł i zaczął się ukrywać.”13

Dziwnym zrządzeniem losu Marii Brzozowskiej udało się uciec z więzienia. Było to w lipcu lub sierpniu. Ucieczka była przygotowana dla innych, a ona w ostatniej chwili skorzystała z okazji. Alojzy Brzozowski w zeznaniu składanym przed prokuratorem Waldemarem Monkiewiczem14 podał następujący szczegół: „Przez wieżę strażniczą po sznurze zdołała uciec”.15Przeglądając materiały archiwalne białostockiego więzienia natrafiłem na zeznanie złożone w 1972 r. przez Stanisława Kossobuka, które opisuje taką sytuację z sierpnia 1943 r. „w tym czasie Niemcy na terenie więzienia powiesili jednego strażnika o nazwisku Korsak. Został on powieszony za to, że udostępnił dwóm więźniom kobiecie i mężczyźnie ucieczkę z więzienia. Uciekli oni w ten sposób, że strażnik Korsak zezwolił im spuścić się po sznurku z budki wartowniczej, gdzie pełnił dyżur. Ja o tym wiem dlatego, że ponieważ pomagałem im w ucieczce i zabierałem sznur. W dniu tym uciekać miał mój brat Piotr Kossobuk wraz ze swoją narzeczoną Katarzyną Bepreszcz, którzy również przebywali więzieniu. Zostali oni zabrani przez Niemców pół roku wcześniej niż ja. Do ucieczki ich jednak nie doszło ponieważ tego samego dnia rano wraz z innymi więźniami został wywiezieni do Grabówki koło Białegostoku i tam rozstrzelani….Nazwisk kobiety i mężczyzny, którym Korsak udostępnił ucieczkę ja nie znam. W kilka dni po ucieczce na placu więziennym została wybudowana szubienica. Następnie w obecności wszystkich strażników i obsługi więziennej został powieszony Korsak. My więźniowie również mogliśmy moment egzekucji oglądać ponieważ Niemcy w tym dniu nie strzelali do okien i mogliśmy podchodzić. Jak sobie przypominam ciało Korsaka wisiało na szubienicy kilka godzin. Korsak miał wówczas około 35 lat”.16

Maria zdołała dotrzeć do Łap i zobaczyć swojego syna, którym zaopiekowała się bratowa Helena. Potem odszukała męża i już wspólnie ukrywali się przed Niemcami. Ostatnim lokum z którego korzystali był dom w Rynkach należący do Leona Litwińczuka, żołnierza Armii Krajowej. Tragedia rozegrała się 27. 11. 1943 r. „Były to zdaje się godziny przedpołudniowe. Przemieszczał się bryczką amtskomisarz z Turośni Kościelnej. Tam był posterunek żandarmerii niemieckiej. On wielokrotnie wcześniej nawet przeprowadzał inspekcje terenu. To był już rok 1943 i było już niebezpiecznie więc on jechał z obstawą kilku żandarmów. Jechali rozglądając się, a w tym czasie u mojego stryja Leona przebywał p. Brzozowski z żoną. Prawdopodobnie wrócił z więzienia przekupił jakiegoś strażnika Ukraińca, który został potem rozstrzelany z tego powodu, że ich wypuścił i ułatwił im ucieczkę. Przechowywali się oni na pewien okres u mojego stryja, który był akowcem. Po prostu organizacja zleciła żeby oboje ich umieścić w tym miejscu. Państwo Brzozowscy wyszli na spacerek. Tam dalej była stodoła (teraz rozebrana) i p. Brzozowski był w kożuchu żeby cieplej było. I w tym czasie wynurzyła się bryczka od strony Czaczek i oni nie mieli żadnych zamiarów aby ich aresztować, podejrzewać. Gdyby tutaj stali oni pojechaliby ale jak ci oboje zobaczyli, że to Niemcy, a ja stałem kilkanaście metrów od nich, wpadli w panikę i od razu biegiem. Ona w lewo, on w prawo i skryli się za stodołę. Niemcy to zobaczyli i od razu skręcili bryczkę i wjechali na podwórko. Zatrzymali się. Wyskoczyli ci żandarmi – jeden z tej strony, drudzy z tamtej. Ja tylko słyszałem halt, halt. Wyciągnęli ich i skuli. Nałożyli kajdanki. Żona jak ich aresztowali zdążyła mężowi powiedzieć – jak mamy zginąć to honorowo żeby nikogo nie wsypać. Powiedziała głośno. Przyszli do mieszkania i zaczęli pytać kto tu się przechowywał, co to za ludzie. Stryjenka Leonowa mówiła, że nic nie wie i nie orientuje się. Stryja Leona nie było w domu. Pooglądali i całe szczęście, że uwierzyli w taką bajeczkę. Zabrali i powieźli.”17

Tym razem nad Brzozowskimi niemieckie macki zacisnęły się na zawsze. Z Turośni Kościelnej Niemcy przewieźli ich do więzienia w Białymstoku. Dzienne stany więźniów sięgały od 1200 do 1500 aresztowanych. Bywały jednak sytuacje, że dochodziły do 8000. W ramach dodatkowej represji władze więzienne w październiku 1943 r. zakazały dostarczania paczek. Po jakimś czasie został on cofnięty ale godzono się przyjmować jedynie chleb i bieliznę.

O ostatnich dniach życia Marii i Eugeniusza Brzozowskich opowiedziała w 1968 r. prokuratorowi Waldemarowi Monkiewiczowi Irena Łapińska z d. Brzozowska. „Przez 2 tygodnie podawaliśmy im paczki do więzienia. Przebywali w pojedynczych celach. Siostra podawała paczki przez strażniczkę. 8. 12. 1943 r. siostra podała paczkę ale otrzymała wszystko z powrotem i dowiedziała się, że zostali wywiezieni oboje do Grabówki i rozstrzelani….Ta strażniczka mówiła, że rozebranych zabrano do samochodu i wywieziono. Nazwiska tej strażniczki przez którą podawaliśmy żywność nie znam….Jak donosiła siostrze strażniczka brat był tylko w bieliźnie, natomiast bratowa była ubrana, gdy ich wywożono.”18 Tego samego dnia w Grabówce zginął Edward Bielecki.wik3

Przeznaczonych na rozstrzelanie sprowadzano wieczorem do cel śmierci. Na listach przy ich nazwiskach pisano adnotację „przejęty przez gestapo”. Stosowano też inną procedurę. Robiono pobudkę więźniów o godz. 4.00 i wyczytywano nazwiska, a potem pod eskortą wyprowadzano na plac koło bramy nr 2 i tam kazano rozbierać się do bielizny. Potem już tylko załadunek do samochodu i odjazd. Ubrania strażnicy przenosili do specjalnej składnicy.

8. 12. 1943 r. w Grabówce Niemcy rozstrzelali 250 osób. Ostatni transport z więzienia odjechał na miejsce egzekucji o godzinie 11.45. Samochód, który służył do tego celu więźniowie nazywali śmiercionośnym. Trochę później niemiecka pomysłowość w sztuce zabijania zastosowała następujący wynalazek. Spaliny z samochodu kierowano do zabudowanej skrzyni ładunkowej. Kiedy więźniowie dojeżdżali do Grabówki byli na tyle oszołomieni, że nie stawiali oporu tuż przed zabiciem.

W konspiracji akowskiej był także młodszy brat Eugeniusza – Alojzy Brzozowski. Został zaprzysiężony w 1942 r. pod pseudonimem „Jasgor” i wchodził w skład plutonu dowodzonego przez „Bala” w Obwodzie AK Wysoki Mazowieck. 27. 05. 1944 r. łapska żandarmeria aresztowała Alojzego, Helenę i Jadwigę Brzozowskich. Było to pokłosie sprawy Eugeniusza. Helenę wywieziono do Ravensbruck. Alojzy przeszedł kilka obozów: 12. 06.1944 r. Sachsenhausen, od 12. 07.1944 r. Buchenwald, od 12. 09. 1944 r. Folossenburg. Po powrocie do Polski w kwietniu 1947 r. ujawnił się przed komisją Powiatowego UBP w Białymstoku. Później pracował jako radca prawny. Mieszkał w Białymstoku. Sprawował opiekę nad synem Marii i Eugeniusza – Wiesławem Brzozowskim. Dzięki niemu Wiesław ukończył Politechnikę Łódzką i potem zajmował kierownicze stanowiska w łódzkim przemyśle. Wiesław Brzozowski zmarł w wieku zaledwie 52 lat.

Alojzy Brzozowski pieczołowicie chronił pamięć o zamordowanym bracie i bratowej. Jego staraniem w Grabówce na ich grobie stanął trwały pomnik.

Dziękuję pp. Barbarze Skalimowskiej z d. Brzozowska i Jarosławowi Brzozowskiemu za udostępnienie zdjęć i dokumentów z rodzinnych zbiorów.

Henryk Zdanowicz

1Aleksander Stafiński – kierownik szkoły w l. 1937 – 39 r., autor monografii „Z przeszłości Suraża”, Białystok 1937

2Maria Białostocka

3Został rozebrany w l. 90 – tych XX w.

4Brat Eugeniusza Brzozowskiego – Alojzy Brzozowski, ur. w 1925 r. w Łapach

5Była nią Helena Zagórska

6Kronika Szkoły Podstawowej w Turośni Dolnej

7Żarski – Zajdler „Ruch oporu na Białostocczyźnie 1939 – 44”, cz. IV, s. 34

8Zdzisław Gwozdek „Białostocki Okręg ZWZ AK”, Białystok 1993 r., t. I s. 130

9Żarski – Zajdeler „Ruch oporu na Białostocczyźnie 1939 – 44”, cz. IV, s. 68 i 146

10„Brzozowski był w AK, nie robili napadów. Ich zadaniem było zbieranie wiadomości jaki jest ruch na szosie, a zwłaszcza na kolei. Dostał się na blokowego (był jakiś czas jeden tor). Posterunek został przez Niemców przeniesiony z Baciut do Trypuć. Prawdopodobnie w 1943 r. został zdekonspirowany. Był tu taki Stefan Woronowicz, kolejarz. Mieszkał początkowo w Starosielcach, a potem w koszarce w Baciutach. Inny to Piniowski z Niewodnicy. Oni na swojej służbie notowali, a ktoś te meldunki odbierał” – relacja p. Aleksego Kalinowskiego z Baciut, nagranie w posiadaniu autora

11IPN Bi 1/873, zeznanie Antoniego Bieleckiego z 1969 r., s. 3 i 5

12Relacja p. dr Jana Litwińczuka z Rynek, nagranie w posiadaniu autora

13Relacja p. Aleksego Kalinowskiego z Baciut, nagranie w posiadaniu autora

14Prok. Waldemar Monkiewicz – szef Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, włożył bardzo dużo pracy w dokumentowanie niemieckich zbrodni na naszym terenie.

15IPN Bi 1/872, s. 86

16IPN Bi 1/53, s. 86

17Relacja p. dr Jana Litwińczuka, nagranie w posiadaniu autora

18IPN Bi 1/872, s. 95

Ten wpis opublikowano w kategoriach: Aktualności, Wspomnienia. Dodaj do zakładek ten link.

Komentowanie wyłączono.