Nazywam się Kazimierz Zagórski i pochodzę z Majątku Rogowo gmina Choroszcz. Urodziłem się 3 marca 1940 roku w rodzinie chłopskiej. Moja mama Sabina i mój tato Aleksander Zagórski prowadzili średniej wielkości gospodarstwo rolne. Z opowiadań mojej mamy wiem, że nasza rodzina została zabrana siłą z Majątku Rogowo przez żołnierzy sowieckich. Z naszej wsi sowieci zabrali kilka rodzin. Następnego dnia załadowano nas na dworcu fabrycznym w Białymstoku do wagonów bydlęcych i wywieziono do Rosji. Ojciec mój nie pojechał z nami, gdyż został przy załadunku oddzielony od rodziny przez funkcjonariuszy NKWD i zabrany do więzienia w Białymstoku. Siedział tam tylko dwa dni, bo 22 czerwca 1941 roku Rosjanie uciekli z Białegostoku. Domyślamy się, że powodem aresztowania ojca było to, że przed wojną był sołtysem. Drugim powodem aresztowania było podejrzenie, że ojciec należy do podziemnej organizacji Związku Walki Zbrojnej.
Wszystkie aresztowane rodziny sowieci uważali za wrogów komunizmu. Inne rodziny też były na liście do wywózki, ale miano je wywieźć w innym terminie. Uważaliśmy, że wywieziono nas w wyniku donosów miejscowych komunistów.
Aresztowanie miało miejsce w piątek 20 czerwca 1941 roku, dwa dni później wybuchła wojna Niemców z Rosją. Pomimo, że część torów zniszczyły samoloty niemieckie, Rosjanie z determinacją przestawiali pociąg z więźniami na coraz inne objazdy i ciągnęli transport w głąb swego kraju. Z opowieści mamy wiem, że po miesiącu podróży zajechaliśmy w Ałtajski Kraj, do jakiegoś kołchozu o nazwie Bielenki. Po roku przewieziono nas do Ałtajska, to była niewielka osada, w której zamieszkaliśmy w drewnianym domu przy ulicy Sowieckiej numer 23. Najbliższym miastem, oddalonym od nas o dwieście kilometrów, był Bijsk.
Nasza osada, choć niewielka, miała posterunek milicji, było też NKWD i więzienie. Właścicielką kwatery, w której mieszkaliśmy, była kobieta, która samotnie wychowywała syna i dwie wnuczki. Jej mąż i córka służyli w wojsku i byli na wojnie. Mieszkanie nasze składało się tylko z jednego dużego pokoju. Zamieszkała tam mama ze mną oraz stryj Franciszek z żoną i trójką dzieci. Było ciasno, ale byliśmy jedną rodziną. Stryj jako jedyny mężczyzna otoczył opieką mamę i mnie malutkie wtedy dziecko. W stosunku do poprzedniego kołchozu warunki naszego życia bardzo się poprawiły. Przyszły jednak nowe kłopoty. Wszystkich dorosłych Polaków NKWD zaczęło namawiać, a potem zmuszać do przyjęcia rosyjskiego obywatelstwa. Kto nie zgadzał się na to, szedł do więzienia. Moi stryjowie i ich dorośli synowie też zaliczyli po kilka miesięcy tego więzienia. Tylko moja mama nie siedziała ze względu na mnie. Wszyscy Polacy mieli przymus pracy, więc mama pracowała w kołchozie. Dostawała za to porcję chleba dla siebie i dla mnie. Dziecku przysługiwało tylko sto gram na dzień. Były to głodowe porcje. W trakcie pobytu w Rosji dużo chorowałem, przeważnie na biegunkę. Były to skutki karmienia dziecka tym, co dało się zdobyć. Mama za miodem czy kurczakiem dla mnie chodziła nawet po sto kilometrów. Kilka razy zapalano nade mną świecę, sądząc, że umieram.
W zdobywaniu wyżywienia pomagał nam stryj Franciszek z synem. Miejscowi ludzie hodowali na swoje potrzeby świnie i krowy. Nie znali się natomiast na wyrabianiu kiełbasy, czy wędzeniu mięsa. Do tego celu najmowano stryja z synem, gdyż obaj znali się na tym dobrze. W zamian za wykonaną pracę, przynosili mięso i dzielili się z nami. Tak było do czasu, gdy jego syn Józef, wraz z kolegą Antonim Łuszyńskim , uciekł do armii Andersa. W tym czasie po raz pierwszy spróbowałem skondensowanego mleka. Pamiętam, było w puszkach i miało czerwone naklejki. Na tle czerwonej naklejki były nadrukowane białą farbą złączone ręce. Otrzymaliśmy je w ramach amerykańskiej pomocy. Szło ku lepszemu. Docierały do zesłańców nawet polskie gazety, kawałek jednej z nich zachowałem do dziś. Niestety, gdy zginął Sikorski, wszystko się zmieniło na gorsze. Drugi stryj, Władysław, mieszkał wraz z rodziną osobno. Gdy ogłoszono zaciąg do ludowego wojska Berlinga, to przyszło NKWD i pod przymusem zabrali go oraz innych mężczyzn do tego wojska. Inny zesłaniec z naszych stron-Mikołaj Łuszyński został wywieziony do obozu karnego na Kołomyi, do pracy w kopalni.
Wszystkie te zdarzenia znam z opowiadań mamy i tych co z nami byli. Mam jednak i własne wspomnienia z końcówki pobytu na Syberii. Poznałem uczucie głodu, bólu, zimna, strachu, tęsknoty. Widziałem i zaznałem biedy i nędzy, jakiej współcześni sobie nie wyobrażają. Pamiętam wieczory, gdy wszyscy wracali do domu, zaczynało się łapanie wszy. W tych łowach miałem swój poważny udział. Jak każde polowanie i to wymagało przygotowań i podziału ról. Na środku pokoju rozkładaliśmy gazety, starając się, aby od góry było jak najwięcej białego. Potem wszyscy członkowie rodziny rozbierali się stopniowo i wytrząsali z ubrań wszy na papier. Gdy zaczęły spadać na gazety, natychmiast zabijałem je młotkiem. Byłem sprytny i rzadko kiedy któraś mi uciekła. Była to ciężka jak dla dziecka praca, gdyż pod koniec polowania bolała mi ręka. Trzeba było tak robić, gdyż wszy żywiły się naszą krwią, osłabiając nas. Nie dawały nam również zasnąć, gdyż wściekle gryzły roznosząc przy tym choroby. Jedyne co mi się tam podobało to piękne dziewicze krajobrazy, ale nimi nie dało się najeść. Z uśmiechem na twarzy wspominam też swoją „nianię”. Była nią z konieczności Ania Zagórska, moja stryjeczna siostra, która miała wtedy szesnaście lat. Tłukła mnie na kwaśno za byle nieposłuszeństwo, a ja i tak robiłem swoje.
Wróciliśmy do Polski w takich samych wagonach w jakich nas wywieziono. Było to 30 kwietnia 1946 roku. Po przyjeździe do Białegostoku, pojechaliśmy pociągiem do Borsukówki, skąd pochodziła mama. Po pewnym czasie wróciliśmy do Majątku Rogowo. W domu zastaliśmy tylko babcię, gdyż ojciec pół roku wcześniej został zabity przez funkcjonariusza UB z Białymstoku. Wiedzieliśmy o tym już na Syberii, ale tu w domu rozpacz, smutek wybuchł na nowo z wielką siłą. Byłem tylko dzieciakiem, ale mama – jak ona to zniosła.
Powiedziano nam, że ojciec trafił ponownie do sowieckiego więzienia w Białymstoku jesienią 1944 roku. Aresztowano go za działalność w Armii Krajowej. Wraz z nim trafiło do więzienia wielu żołnierzy AK, głównie pełniących jakieś funkcje w strukturach organizacji. Inni zaczęli się ukrywać. Przeciwko niemu toczyło się śledztwo i trwało do 9 maja 1945 roku. Tej nocy grupą więźniów, zorganizowała ucieczkę z więzienia1. Z okazji skorzystał też Aleksander Zagórski. Sąsiedzi opowiadali, że przyprowadził on ze sobą do Majątku Rogowo grupę kilku uciekinierów pochodzących z Sokół i Jeńk. Z obawy, że do domu przyjdzie UB, zaprowadził grupę do Pawła Cieśluka, zamieszkałego w Pańkach. W budynkach gospodarza, od marca 1945 roku ukrywał się Piotr Grzybko, ps. „Młot”, dowódca plutonu Armii Krajowej. Po odpoczynku Piotr Grzybko uzbroił ich na drogę w karabiny i odprowadził do Śliwna. Tam zorganizował przewiezienie ich na drugą stronę Narwi. Innym uciekinierem którego ojciec przyprowadził i ukrywał na swoim terenie, był Piotr Dagiel. Ojciec darzył Dagiela zaufaniem i zabierał go na różne meliny. Nie słuchał kolegów z organizacji, że postępuje nieostrożnie ufając obcemu. Proponowano mu likwidację Dagiela, gdyż podejrzewano go, że jest więziennym kapusiem. Pewnie się o tym dowiedział, gdyż po czterech miesiącach Dagiel zniknął. Pojawił się ponownie w Majątku Rogowo, 3 października 1945 roku, razem z grupą operacyjną Urzędu Bezpieczeństwa. Po zabraniu ojca i Lucjana Grzybki pojechali do Pańk, gdzie aresztowano Pawła Cieśluka. Wszystkich wydał Piotr Dagiel2. Ojciec był tak wzburzony zdradą Dagiela, że głośno mu ubliżał. Zdenerwowało to tak dowodzącego akcją Komendanta Powiatowego UB, por. Stańczuka, że rozkazał zatrzymać samochód z więźniami na drodze z Pańk do Konował, nieopodal szosy Kruszewskiej. Zaprowadzono ojca do lasu i zabito strzałem w głowę. Wyrok wykonał Piotr Dagiel. Pogrzeb ojca na cmentarzu w Choroszczy zorganizował jego dowódca kompani AK, Antoni Lebiedziński z bratem Wacławem. Było mi smutno, ale trzeba było żyć dalej.
We wrześniu 1946 roku poszedłem do Szkoły Podstawowej w Rogowie. Urządzono ją w przedwojennej łaźni Szpitala Psychiatrycznego. Po powrocie z lekcji pomagałem mamie w gospodarstwie. Wraz z upływem czasu, zostałem gospodarzem. Nie mieliśmy niestety konia. Musieliśmy pożyczać u ludzi, a potem odrabiać. Pracowaliśmy więc za siebie i za konia. Stopniowo, w miarę nazbieranych pieniędzy, kupowaliśmy narzędzia i wyposażenie gospodarstwa. W 1969 roku ożeniłem się i poszedłem do pracy, gdyż nasze małe gospodarstwo nie było w stanie utrzymać rodziny. Przez lata żyliśmy skromnie, ale spokojnie, tak jak wszyscy okoliczni ludzie. Dziś jesteśmy z żoną Barbarą już na emeryturze. Należę do Związku Sybiraków, spotykamy się od czasu do czasu, aby wspominać tamte lata. Niestety jest nas coraz mniej. Przed kilku laty nasze koło Sybiraków ufundowało tablicę poświęconą zesłańcom. Tablicę umieściliśmy w kościele parafialnym w Choroszczy, aby pamięć o tych strasznych czasach trwała.
Wspomnienia spisał
Grzegorz Krysiewicz
WYWIEZIENI Maj. Rogowo
1 Zagórska Sabina i syn Kazimierz ( męża Aleksandra NKWD odłączono do więzienia)
2 Grzybko Paulina (bez męża Franciszka) z dziećmi-Ryszardem,Franciszką. (Piotr i Lucjan? został)
3 Zagórski Władysław(WP) z żoną Henryką
4. Zagórski Franciszek z żoną Antoniną, synem Józefem (armia Andersa),Eugeniuszem I córką Anną,
4 Łuszyński Bazyl z żoną Marią,synem Piotrem, Mikołajem,Konstantym, Aleksandrem, Antonim i córką Heleną
5. Perkowska Władysława z d. Zagórska z Edwardem(mąż? WP)
Wywiezieni Kol. Rogowo
1. Antonowicz Józef i Albina z synem Leopoldem i Pawłem oraz córkami Leokadią,Barbarą, Teresą.
1 Od autora tekstu. Głównym organizatorem był Tadeusz Gołaszewski ps. „Lis”- Gazeta Współczesna 10.05.2009r. ”Jedyny ratunek uciec” autor: Dobroński
2Od autora tekstu. Piotr Dagiel był świadkiem oskarżenia na procesie Pawła Cieśluka – wyrok nr.459/45 z dn.19.12.45r.